Pierwszy kryzys na trzeźwo

Czy nasze pójście na odwyk to był happy end? Kiedy spadliśmy z różowej chmury? Co robiliśmy, kiedy świat nie nagradzał nas za wybitną trzeźwość? Jak radziliśmy sobie z pierwszym drugim, dziesiątym kryzysem? Jak uczyliśmy rozpoznawać się głody alkoholowe? Czy pojawił się jakiś powód, żeby wrócić do picia i ćpania?

Nie wiemy, czy wiesz, ale partnerem naszego podcastu jest SOTI Natural – firma, która wie jak parzyć liście herbaty i nie tylko. Na hasło „POODWYKU” w ich sklepie masz 15% rabatu.

Obejrzyj odcinek na YouTube

Przeczytaj rozmowę Jakuba Żulczyka i Juliusza Strachoty z kolejnego odcinka podcastu „Co ćpać po odwyku” pt. „Pierwszy kryzys na trzeźwo”:

Jesteśmy?

W zapisie?

Tak.

No to dawaj, odpalaj wroty.

O kochani, to dzisiaj ja mówię o subach?

Tak.

O.

Mówisz dzisiaj o subach.

Dzień dobry kochani.

Z tej strony Jakub Żulczyk i ja, Juliusz Strachota.

Bardzo się cieszymy, że znowu Was widzimy w odcinku Co ćpać po odwyku.

Zapraszamy Was do oglądania i słuchania nas na Spotify’u i na YouTubie.

I koniecznie tam dawajcie nam suby, share’ujcie i róbcie wszystko co trzeba.

Wbijajcie też koniecznie na naszego Patronite’a, żebyśmy mogli mieć na fotele więcej, że tak powiem, czasu, żebyśmy mogli nagrywać odcinki, na logopedę, na różne rzeczy.

Po prostu wspierajcie nas, jeśli tylko możecie.

Też przy tej okazji bardzo dziękujemy firmie Soti, która nas wspiera tymi oto pysznymi napojami i gotówką.

I dzięki temu mamy pieniądze, żeby nagrywać dla Was te odcinki, dla nas też.

Dzisiaj chcielibyśmy pogadać o czym?

No właśnie.

Zapomniałeś o czym mieliśmy gadać.

A Ty widzisz, łobuzie.

Dzisiaj jest Twój temat.

Dzisiaj jest mój temat.

Ja wiesz co, ja chciałem pogadać o czymś takim.

Chciałem pogadać o tak zwanym lądowaniu w trzeźwieniu.

I nie pamiętam, czy myśmy już o tym kiedyś jakoś gadali dokładnie, czy poruszaliśmy to w jakichś takich odcinkach, zwłaszcza w tym takim ostatnim sezonie poprzedniego wydania podcastu, tym takim emocjonalnym, gdzie nagrywaliśmy te odcinki takie złość i lęk i miłość, etc.

Ale chciałbym pogadać o jakimś takim momencie, w którym to już jest trochę być może taka już sytuacja dla koneserów i alchemiczna i wyższa szkoła jazdy, ale tak naprawdę może się to wydać ludziom bardzo potrzebne.

Czyli moment taki, mówiąc tak, postaram się już takim żołnierskim skrótem to zapodać.

Idziesz się leczyć z uzależnienia.

Twoje życie było smutne, ciężkie, chujowe i cierpiałeś.

Poszedłeś na odwyk, terapię, zacząłeś chodzić na mitingi, co bądź.

Zacząłeś stosować abstynencję i zacząłeś się terapeutyzować i stosować się do tych wytycznych terapeutycznych.

I po tym pierwszym takim odtruciu się przychodzi moment, w którym i on przychodzi zawsze, uwierzcie mi, w którym jest świetnie.

Bo jest radykalna zmiana samopoczucia psychofizycznego.

Jest w ogóle brak tego po prostu, tej obsesji, jak to się mówią na mitingach, tej obsesji picia, czy cokolwiek tam robiłaś, robiłeś.

I jest tak zwane coś, co nazywają ci terapeuci miesiącem miodowym.

To ten miesiąc miodowy nie trwa miesiąc, tak naprawdę trudno powiedzieć ile on trwa.

Mi to się wydaje, że u mnie to trwał z rok, nawet jak nie lepiej.

Oczywiście pamięć jest złudna, bo pamięć wybija to, co było fajniejsze, ale mi się wydaje, że tak trwało z rok, półtora.

Ale przychodzi taki moment, w którym ten miesiąc miodowy się kończy i następuje tak zwane lądowanie i zderzenie z rzeczywistością, w którym po pierwsze orientujesz się, że to już tak będzie, że to jest właśnie to i na dobre i na złe.

A po drugie orientujesz się, że te wszystkie rzeczy, które ty jakby zapijałeś, te wszystkie rzeczy, które ty robiłeś, którymi ty się leczyłeś, cały ten ból, całe to cierpienie jakby wywala na zewnątrz.

Jakby orientujesz się, widzisz je teraz takie sauté, widzisz je niezmącone, widzisz je po prostu w takiej codzienności.

I to jest taki moment, który ja bym nazwał takim w ogóle kryzysem w trzeźwieniu, który przychodzi prędzej czy później, który jest takim momentem powiedziałbym dosyć niebezpiecznym, bo tu od razu są jakby, pojawiają się, od razu powraca to cierpienie, które sprawiało, że szukałeś tej ulgi.

I o tym momencie chciałem jakby jakoś tak na luzie pogadać, wiesz, jak to przechodziliśmy, jak ty to przechodziłeś, jak to w ogóle, czy doświadczyłeś czegoś takiego, jak sobie z tym poradziłeś, jak w ogóle należy, co należy robić w sytuacji, kiedy sobie się orientujesz, że ta droga, którą wybrałeś, no nie, możesz nagle w nią zwątpić, możesz sobie pomyśleć, że ona nie jest receptą, bo nic na tym świecie nie jest receptą na jakieś w ogóle wieczne szczęście.

Że wiesz, prowadzimy podcast, który się nazywa „Co ćpać po odwyku”, czyli w ogóle wychodzimy z taką, wydaje mi się, że pod spodem w ogóle całej tej naszej historii jest takie stwierdzenie, że to, że poszedłeś się leczyć, to w ogóle nie jest happy end.

Znaczy, że to nie jest end, bo twoje życie się właśnie zaczyna i chcemy gadać o tym życiu po, ale że to też nie jest happy end, że się bardzo, bardzo różne rzeczy mogą ci w życiu wydarzyć.

Okej, to co nazywasz miesiącem miodowym, u mnie terapeutka nazywała różową chmurą.

Cały czas mi powtarza, że Julek, tak się cieszysz, bo ty siedzisz na tej różowej chmurze cały czas, ale ona zaraz tam się rozpłynie.

I ona mi się dosyć długo nie rozpływała i to mnie dziwiło, bo ja tak czekałem, słyszałem, że jakaś tam faza muru miała być, że ma się rozpłynąć, ale chyba pierwszym, no bo i ta różowa chmura to jest moim zdaniem takie życie w takiej, taka tymczasowa faza takiego pewnego eksperymentu.

Żyjesz w zmianie takiej, dokonałeś je, jest tam ta jakaś ekscytacja, w ogóle neuroprzekaźniki ci zaczynają działać inaczej, jest motywacja duża i jakby teraz będzie inaczej.

A chyba zrobił, jakby tak stopniowo pojawiała się, nic gwałtownie chyba nie, pojawiała się we mnie po prostu frustracja, no bo ja z tą dużą motywacją do zmiany i z tą dużą nadzieją na nowe życie zacząłem się z tym życiem zderzać.

Czyli zacząłem się zderzać z przeciągającym się brakiem pracy.

I wiesz, mieszkałem wtedy z mamą, nie miałem gdzie mieszkać.

A ile miałeś lat wtedy?

33.

No to już ciężka akcja mieszkać z mamą.

Samo w sobie było dla mnie dosyć upokarzające i to był jeszcze, oczywiście w takim trybie funkcjonowałem, wstydu ogromnego i wiesz, i się kryłem z tym, że mieszkam z mamą, nie?

To jest bardzo trudne.

W tej pierwszej fazie ten wstyd, który cały czas w tobie jest i jakby nie wiesz czy możesz, czy w ogóle wolno ci się przyznać do tego momentu w życiu, który masz, to było trudne.

Chodziłem opłotkami cały czas.

Ale szukałem tej pracy, nie?

Pamiętam ten moment szukania pracy i chodzenia na te rozmowy, jakieś parę rozmów kwalifikacyjnych, na których ja coś tam opowiadałem, jakąś nieprawdziwą historię o swoim życiu jeszcze, nie?

I tej pracy, no, mijały miesiące i tej pracy długo nie miałem, a długi moje nie malały i zaczęła się wkradać takie poczucie we mnie, że to jakby, to trochę bajka, nie?

Z tym trzeźwieniem po prostu.

Było to dla mnie bardzo frustrujące i to było chyba trudne.

Bo jakby żyłem w takim, z fazy eksperymentu przeszedłem do fazy takiego zawieszenia, po prostu nie chciałem być już w tym takim tymczasie, nie?

No i wtedy mnie ratowało chyba, ja nie miałem nic innego do roboty oprócz słania CV i tam mniej lub bardziej ściemniania w tym CV po prostu.

To jest w ogóle był etap, cały czas kiedy ja niby wytrzeźwiałem, a cały czas kłamałem, nie?

I się w ogóle uczyłem, uczyłem, może mówić prawdę, to był bardzo dziwny proces.

No i w końcu tę pracę dostałem, ale to było jakieś minęło pół roku i ten okres takiego zawieszenia był bardzo trudny.

Ciężko było, wiesz, nie było tam żadnej gratyfikacji, nie było żadnej nagrody po prostu.

Ale dostałeś taką pracę, która była jakby poniżej twoich kwalifikacji wtedy?

Tak, tak, wróciłem do takiego parteru po prostu, nie?

Pracowałem tam na umowę o dzieło za jakieś tam, wiesz, nędzne pieniądze.

Już jak proponowałem je na rozmowie kwalifikacyjnej, to były niezbyt wygórowane, żeby już tylko jakąś robotę dostać.

Potem jeszcze po telefonie od pani tam, nie wiem, z HR-ów, no jeszcze musiałem tam odjąć tysiąc złotych i nie pamiętam, chyba, nie pamiętam ile to było już, to było dosyć dawno.

Ale i tak jak już tą pracę dostałem, ale to też nie była praca, którą ja chciałem w ogóle robić, nie?

W ogóle, kompletnie, nie?

No to była praca, pisałem posty na Facebooku, nie?

I przyszedłem do tej pracy jako człowiek taki, wiesz, taki skulony, jakby.

Nie wiedziałem jak mam się tam odnaleźć, bo cały czas miałem poczucie, że wiesz, że wszyscy we mnie widzą tego alkoholika i narkomana, który zaczął to zderzyć.

I potem było trudne zderzenie z sytuacją społeczną, wiesz, przez pół roku tak naprawdę siedziałem w domu i wychodziłem na meetingi i bałem się komorników i tyle, nie?

Nie miałem nic więcej do roboty, ewentualnie przed komputerem siedziałem i tam jakby wysyłałem te CV i czytałem wiesz, literaturę AA, a potem musiałem wyjść do ludzi.

I to też było bardzo trudne, nie?

W sensie jak się w tym wszystkim odnaleźć, w tym takim zgarbieniu, upokorzeniem po prostu i w takim poczuciu, że na pewno ci ludzie nie mogą się dowiedzieć jakby co ja tutaj naodpierdalałem niedawno, nie?

No i tam znowu tkwiłem, w tym takim robiłem pracę, która mi się strasznie nie podobała, pieniędzy z tego było niewiele, a i tak większość musiałem oddawać na długi.

No i wiesz, zaczął się okres takiej orki na ugorze, no to nie był czas, w którym miałeś fajerwerki jakieś, nie?

Po prostu i to trwało, ja zacząłem w pewnym momencie tych fajerwerków szukać, w sensie jakaś znowu różowa chmura musi się pojawić, ale to był po prostu czas takiego zaczynania od zera i tam nagrody były w skali mikro jakiejś takiej, że ja się na przykład lepiej czułem, nie?

Ale ogólnie rzecz biorąc, no to byłem dosyć niezadowolony z tego.

Ja miałem zupełnie inną trajektorię niż ty.

Ja miałem same fajerwerki przez pierwszy rok.

Same fajerwerki.

Ja momentalnie, znaczy nie momentalnie, ale powiedzmy bardzo na przykład w przeciągu pół roku miałem długi, myślę, że nie takie jak ty i nie w ogóle aż takie drastyczne, ale miałem dwie karty kredytowe na kilkanaście tysięcy zmaksowane i prawie zero w ogóle wpływów.

Jakoś musiałem tam się z tym turlać.

Ostatnie pieniądze jakie miałem to w ogóle wydałem na terapię, ale w ogóle bardzo powiedzmy szybko w przeciągu pół roku jakby zarobiłem, jakby wówczas dla mnie, no w ogóle dużo pieniędzy, jakąś taką kwotę, że spłaciłem to wszystko.

Jeszcze byłem na górce i byłem w ogóle przeszczęśliwy.

I bardzo szybko jakieś takie rzeczy, które były wcześniej zasiane zaczęły przynosić owoce.

Typu, że na przykład jeszcze pijąc napisałem taki serial „Belfer”, który się okazał wielkim hitem w ogóle.

Potem się ukazała książka „Ślepnąc od świateł”, która też od razu nie przyszedł, co prawda ten serial, ale ja już wiedziałem, że my go zrobimy.

I sama książka, wiesz, w ogóle już od początku ta sprzedaż to była nieporównywalna do tego, co ja zrobiłem wcześniej.

Więc ja bardzo szybko zobaczyłem, że wchodzę zawodowo na jakąś zupełnie nową trakcję.

Poznałem w ogóle kobietę, z którą jestem do dzisiaj, w której się zakochałem, z której nagle poznałem kogoś, zobaczyłem, że mam szansę zbudować jakieś w ogóle normalne życie z mądrą osobą, a nie jakiś w ogóle dziwny syf z kimś toksycznym.

I tych w ogóle fajerwerków było przez pierwsze dwa, trzy lata były cały czas, bo one były tylko coraz większe, coraz większe i coraz większe.

Poza tym ja też się potwornie skupiłem na pracy, jak patrzę z perspektywy czasu.

Ja się strasznie skupiłem na pracy, bo ja po prostu od razu poczułem, że to jest jakaś szansa, którą ja muszę wsiąść na tego konia i w ogóle nim cwałować, wiesz, do brzegu.

I tych fajerwerków było słuchaj od w ogóle bardzo długo od cholery.

I w pewnym momencie, jak przyszedł taki moment, w którym słuchaj, który to był rok, no przyszło takie dosyć mocne zderzenie w ogóle, bo ja to pamiętam jako dosyć gwałtowne, ale oczywiście pewnie to narastało, narastało, narastało.

Ja w pewnym momencie dostałem jakiejś totalnie lękowej, stary, takiej egzystencjalnej w ogóle jazdy, która najpierw objawiała się tym, że w ogóle ja nie mogłem w nocy spać, zacząłem mieć problemy ze snem, zacząłem mieć straszne problemy z jakąś złością i tak dalej, a potem nagle zacząłem się strasznie bać śmierci.

W ogóle dostałem takiego, wiesz, death anxiety na przykład, lęków zarówno egzystencjalnych, że ja w ogóle kiedyś umrę i mnie nie będzie i tak dalej, i tak dalej.

Takie lęki ego, ale plus takie lęki też już czysto nerwicowe, że ja na przykład umrę, wiesz, jutro wpadnę pod samochód, czy będę miał wypadek, czy mi znajdą u lekarza coś dziwnego i tak dalej, i tak dalej.

I żyłem i to trwało po prostu, no to się zaczął taki jakby koszmar, nie?

Czyli całe to takie poczucie immanentne jakiegoś lęku, napięcia, w którym ja tak naprawdę funkcjonowałem, odkąd pamiętam, nagle to się zrobiło, kiedy trochę ten związek się unormował, kiedy się wprowadziliśmy do nowego mieszkania razem, kiedy w ogóle tak jak w związku, no to już też zaczynają się jakieś po prostu jakaś codzienność, kiedy te zawodowe rzeczy może nie tyle wyhamowały, co nagle już takie pierwsze, ten okres, który wymagał jakiegoś…

Który wymagał jakiegoś superintensywnego takiego wejścia się skończył.

No i nagle dojechała mnie moja własna głowa i ja na… zrozumie, a, a jeszcze wtedy to chodziłem jeszcze na terapię, na taką grupę, to było po czterech latach.

I ja nagle zacząłem przychodzić z tym wszystkim na terapię i oni mnie przestali w ogóle rozumieć, z czym ja przychodzę.

I zaczęli mi mówić, ej, ja ich nie obwiniam, ale zaczęli mi mówić wtedy coś takiego, a, że to taka jest twoja w ogóle uroda, nie?

A ja byłem naprawdę, powiem ci, no depresyjnie strasznie, strasznie jakby w ogóle nisko i taki byłem zły, no kurczę, to zaraz, to nie dość, że oni jeszcze nie są w stanie mi pomóc, to jeszcze mi odebrali jakąś w ogóle nadzieję, nie?

No i ja po prostu wtedy wylądowałem, wiesz, u psychiatry z tym.

Poszedłem z tym w ogóle do psychiatry i zacząłem brać ecetalopram, leki, wiesz, SSRI, nie?

Czyli zacząłem się leczyć po prostu farmakologicznie na takie coś, co było zdiagnozowane jako trochę depresja, trochę jako zespół lęku uogólnionego, nie?

I powoli, powoli w ogóle zacząłem z tego jakoś wychodzić.

Długo to trwało, nie wiem z perspektywy czasu, czy te leki na mnie w ogóle dobrze działały, czy nie.

Nie wiem, czy to w ogóle mi pomogło wtedy jakkolwiek, że to rozbiło te właściwe jakby, wiesz, to sedno w ogóle jakby sprawy, ale no wiesz, te leki takie SSRI one działają tak bardzo tak tonizująco, więc ja byłem taki jakby, kurczę, wyłączony potem długo, znaczy może taki ściszony powiedziałbym, nie?

Tylko, że niestety te leki też tak działają, że one na mnie przynajmniej tak działały, że to się źle odbijało na pracy, wiesz, źle to się odbijało w ogóle na życiu takim powiedzmy domowym, codziennym i tak dalej, ale to był taki pierwszy etap, że ja zrozumiałem w ogóle na własnym organizmie, że to, że ja piłem to był jakiś w ogóle objaw czegoś i to, że ja w ogóle przestałem pić, się staro, ma, sterapeutyzowałem z tego w ogóle leczenia, sterapeutyzowałem się z tego picia i ćpania, to to w ogóle był pierwszy etap jakiejś w ogóle tej zabawy, że ja w ogóle jestem jakąś, kurczę, jestem jakimś kolesiem, który ma jakiś w ogóle poważniejszy, głębszy problem, nie?

I to, wiesz, pytanie kiedy ty miałeś w ogóle taką, taką w ogóle historię w sobie, nie?

Okej, to, to, to żeby mi, że tak powiem moja głowa z powrotem zaczęła płatać figle albo jakby znowu się objawiła, to jeszcze chwilę minęło, bo jak mam iść chronologicznie, to potem był trudny okres, bo potem jak miałem pracę i sobie już podróżowałem i se sam fajerwerki, że tak powiem, dopaminę se sam produkowałem podróżami, to jakby było super, nie?

Ja wpadłem w ten rytm i jakby znowu w ogóle czułem się dobrze, nie?

Ale potem się pojawił moment, kiedy i one się pojawiły dosyć późno, znaczy późno, po jakichś dwóch latach, że pierwsze głody alkoholowe mi się pojawiły.

W sensie ja, ja, ja na tyle mam poczucie, jakby dbałem o siebie przez długi czas, że dopóki nie złamałem w sposób skrajny, a zaraz powiem jak złamałem, no to nie każdemu grozi, ale jakby zasad, to, to, to nie miałem głodów alkoholowych, a potem miałem tak, że mi się to przerodziło w jeden…

Ale jak złamałeś?

Bo taki prawilny jesteś.

W sensie pisałem książkę o ćpaniu Xanaxu.

A, o tym mówisz, okej.

No i wlazłem w ten, jakby jedyna opcja była dla mnie, żeby, bo jestem prawilny, tak wiadomo.

I, i w sensie, i wtedy mnie tak telepało, to znaczy, a ten głód alkoholowy już, już jakby, który, głód substancji po prostu, bo to też był głód Xanaxu.

W sensie, mi się, ja, jeżeli mam sny o substancjach, ja nie mam snów alkoholowych, ja mam sny, to jest w ogóle ciekawe, to jest powtarzalne, w sensie, jak wyglądają sny u mnie dotyczące substancji.

One mają zawsze ten sam schemat.

To znaczy, że mi się śni to, że ja na przykład siedzę gdzieś w jakiejś knajpie i piję piwo i nagle mam taki meta-poziom.

O kurwa, to ja już to piwo wypiłem, to za późno, to już nie mogę o sobie mówić, że nie piję.

Aha, za późno, a nie, a może jeszcze nie, a może.

I takie targowanie się.

Tak samo mam z substancjami, śni mi się, że idę z benzodiazepinami, że idę do lekarza i wziąłem dwie tabletki Xanaxu, dokładnie ten sam schemat.

Zawsze się to od lat powtarza, jeśli sen alkoholowy, narkotykowy występuje, nie?

Ale miałem te głody alkoholowe, które objawiały się jako napięcie takie nerwicowe.

W tym sensie, jak one się pierwszy raz pojawiły, to mi się przypomniały te wszystkie stany lęku ogólnionego, w których ja funkcjonowałem przez lata nastoletnie.

I powiem Ci, że wtedy jak się to pojawiło, ja jeszcze tak nie pokleiłem do końca, ha, że to jest głód alkoholowy, nie?

Tylko myślę sobie, kurwa, wróciło, ja pierdolę, myślałem, że już mnie nigdy w życiu nie dopadnie.

W sensie, nie po to te kurna ileś lat, wiesz, byłem tak wkurwiony, tak byłem rozczarowany tym wszystkim, po prostu miałem taką kompletną niezgodę.

I jeszcze co więcej, nie bardzo wiedziałem, co się dzieje, nie?

W sensie, że pojawił się ten stan, który mnie w zasadzie, upraszczając, doprowadził, raz a dobrze, a też jakby każdego dnia mnie doprowadzał do brania jakichś substancji, nie?

Zanim ja się skapowałem, że to właśnie jest taka pamięć organizmu, że organizm, ponieważ ja sobie funduję jakąś, wiesz, wspomnienia nie takie, jakby napięcie dodatkowe i tak dalej, i tak dalej, że on mi właśnie próbuje na mnie to wymóc, że to tak jest, to jeszcze trochę czasu minęło.

Pamiętam, jakie trudne było dla mnie, no bo to jest tak, napięcie od rana do wieczora, rozkojarzenie takie, problemy z koncentracją, więc ja siedziałem w tym swoim korpo, w którym pracowałem, a potem usiłowałem popołudniami pisać tą książkę, która mi w zasadzie szkodziła.

I oprócz tego chodziłem codziennie na mityngi, a czasami dwa razy dziennie chodziłem na mityngi i to później chyba wróciłem jeszcze na terapię.

Ale potem ja się skapowałem, że generalnie jakby to jest głód alkoholowy, to są sny, a to jest po prostu jeden wielki nawrót i że to był moment niebezpieczny i tak balansowałem na krawędzi przez ileś miesięcy, po prostu, nie?

Później się jeszcze źle czułem bardzo, jak tę książkę publikowałem, bo to była moja pierwsza książka na trzeźwo i się strasznie stresowałem, wiesz, co kto powie.

Poza tym jakby odsłaniałem się w niej, więc to było takie „mmm”.

I to był moment taki, gdzie ja miałem bardzo dużą niezgodę i co więcej, jakby nie bardzo wiedziałem, jak tym wszystkim zarządzić.

Rzeczywiście mityngi przynosiły jakąś ulgę, więc ja na nie po prostu łaziłem codziennie.

To po prostu, to jakby realizowałem te 90 na 90 razy 3 po prostu.

Łaziłem dzień w dzień.

Ale potem nastąpił jeszcze taki, potem się te głody alkoholowe pojawiały już w moim życiu.

Wiesz co, im więcej ja sobie klocków chyba dokładałem, bo dopóki ja prowadziłem takie życie bardzo higieniczne, niewiele tam było różnych jednak odpowiedzialności.

I wiesz, i terapia była cały czas, i na zen chodziłem, wiesz, dwa razy w tygodniu jeździłem na odosobnienia zen i w ogóle bardzo o siebie dbałem, ale im było więcej, że tak powiem, tego dobrostanu nawet, to tym więcej, tym trudniej mi tym było zarządzić i tym więcej było głodów.

I pamiętam, że to było trudne dla mnie, że ponieważ te głody się pojawiały i mi jakby ciężko, w momencie kiedy taki głód się pojawiał, ciężko mi było w ogóle funkcjonować, w sensie w relacji, w pracy, po prostu wiesz, zamykałem się w swoim ciele i się skupiałem na tym, żeby cierpieć mniej, nie cierpieć, zaakceptować.

No wiesz, że co, wszystkie te takie strategie po prostu z dawnych lat mi przychodziły do głowy, albo po prostu uciec na meeting, niech nikt mi dupy nie zawraca, schować się pod kodrą i tak dalej.

I przede wszystkim w ogóle problemem moim, zresztą do dzisiaj moim problemem jest to, że ja usiłowałem sobie w dużej mierze radzić z tym sam.

Że znowu wpadłem w to, że ja muszę zacisnąć zęby, już zwłaszcza w domu jakby nie mówiłem, to była najgorsza strategia z możliwych, jak pamiętam te dni, kiedy ja po prostu telepał mną głód alkoholowy, a ja w domu żonie, czy wtedy jeszcze nie żonie mojej, o tym nie mówiłem.

Tylko jakby to jest w ogóle mój bardzo duży problem, do dzisiaj już trochę mniejszy, ale jakby, że może po mnie ktoś kurwa zobaczy, że ja się źle czuję i jakby nie muszę o tym opowiadać.

W sensie, nie umiałem prosić o pomoc, nie?

Nie umiałem w ogóle się, hej, słuchaj, ja się naprawdę źle czuję, bo chyba coś mnie dopadło i jakby nie czuję się na siłach, żeby w ogóle.

Ja kompletnie nie umiałem poprosić o pomoc.

Absolutnie, w tym sensie to jest jakieś w ogóle złożone.

Po pierwsze zakodowałem sobie taką naprawdę idiotyczną wersję, że po prostu muszę zaciskać zęby i radzić sobie sam.

Teraz już, może to jest z tego, że ja sobie wam wszystkim pokażę, że sobie sam poradzę, nie?

I to nie jest kwestia takiego, że ja się jakoś boję, czy wstydzę prosić o pomoc.

To było coś takiego, bardzo mało wobec samego siebie współczucia miałem, nie?

Znaczy ten brak współczucia dla samego siebie, to jest taka strasznie kluczowa kwestia, że sobie tak nie umieliśmy dawać prawa do tego, żeby w ogóle coś czuć i żeby być w jakimś takim słabszym momencie i nie dawać sobie prawa w ogóle do tego, żeby dać sobie na luz, żeby dać sobie przerwę.

I to jest chyba też, kurczę, nie wiem, może charakterystyczne, że ten pierwszy etap tego trzeźwienia to jest taki właśnie, że czujesz…

Ja na przykład miałem coś takiego, że skoro ja dostałem taką szansę i to wszystko jest szansa, nie?

To też nie jest tak, że ja to do końca sam zrobiłem, tylko to jest jakaś szansa od losu, nie?

Tam mnie coś namaściła jakaś ta siła wyższa, więc skoro ja to mam, to ja muszę po prostu iść i wiesz, i teraz totalnie zapierdalać i to wszystko wykorzystać.

My się poznaliśmy w takim momencie, mówię o tym poznaniu na nowo, takim w ogóle trzeźwym, było w momencie, kiedy ja właśnie już byłem trochę w tym leczeniu pierwszym, takim przeciwlękowym i ja szukałem różnych sposobów ulgi, których nie umiałem dać sobie wcześniej.

Typu na przykład zacząłem w ogóle cokolwiek robić ze sportem po raz pierwszy w swoim życiu, bo byłem wiesz, kompletnie jakby od tego odcięty od swojego ciała i tak dalej, więc zacząłem robić jakąś jogę, siłownię po raz pierwszy.

To było te 6 lat temu, 5-6 jeśli dobrze pamiętam.

A po drugie ja też zacząłem interesować się medytacją, jakby wiesz, buddyzmem jako formą jakiejś ulgi, jakiejś nie wiem, formy zapanowania nad swoim umysłem, emocjami i tak dalej.

Nie zdawałem sobie kompletnie sprawy z tego jak długa i żmudna to jest droga i jakie w ogóle dla mnie to jest super trudne usiąść się i skupić w ogóle przez 30 minut czy dłużej na w ogóle swoim oddechu i tak dalej.

I na tych bolących plecach i na tych kolanach i na tej w ogóle jakby całej tej zabawie, jakie to było potwornie ciężkie.

Myśmy do tej sangi chodzili najpierw w tej koreańskiej, co była w domkach fińskich.

Z perspektywy czasu myślę, że to były bezcenne jakieś decyzje, takie że ja się po prostu jakby nauczyłem medytować, jakkolwiek uważam to za swój ogromny sukces.

Ale ja wtedy byłem na takim etapie szukania jakiejś po prostu ulgi, która byłaby inna niż w ogóle właśnie picie ćpanie i tak dalej.

Czy na przykład, co też robiłem przez wiele lat już po wytrzeźwieniu, na przykład jakieś kompulsywne granie w gry.

Czy jakieś inne zachowania takie, które po prostu zastępowały mi ten alkohol, a też były jakieś takie jednak uzależnieniowe.

I wtedy jakby to wiesz, ja wtedy absolutnie nie, jakkolwiek się ani nie zaleczyłem, ani sobie też tak naprawdę jakoś mega wtedy nie pomogłem.

Ale ja wtedy zrozumiałem, że to jest teraz taki wiesz, filmik lata po Instagramie, że przychodzi taki chłop w naszym wieku na siłownię i jest podpis, jest taki trochę smutny, jest podpis, że moment, w którym zdajesz sobie sprawę z tego, że będziesz musiał do końca życia w ogóle jakby chodzić na siłownię po to, aby zachować absolutnie przeciętną sylwetkę.

To był moment, w którym ja sobie zdałem sprawę, że ja do końca życia będę musiał dużo energii w ogóle i aktywności i jakiejś pracy poświęcać na to, aby zachować jakiekolwiek w ogóle takie przeciętne samopoczucie, pozwalające mi w ogóle jakby funkcjonować i mieć momentami jakąś pogodę ducha, jakąś radość z życia.

Że to jest jakaś robota, która w ogóle nigdy się nie skończy.

I że to jest właśnie to, co mówili mi na początku w terapii, kiedy mówili, że do końca życia jesteś tak naprawdę alkoholikiem.

To wiesz, to że oni mi mówili, że tak naprawdę nigdy do końca picie alkoholu nie będzie dla mnie bezpieczne, to jest jedno.

Ale że to oni mi tak naprawdę mówili, że ja do końca życia będę musiał sobie radzić z tym swoim łbem, który był jeszcze taki jaki był, kiedy ja nie piłem tego alkoholu.

I to było takie dosyć dojmujące doświadczenie, które miało oczywiście potem swoje jakieś następne etapy, następne w ogóle próby i tak dalej, wynikające z momentów jakichś takich ciężkich kryzysów.

No tak, ja tak jak w ogóle sobie teraz tak przywołuję, to takie mam poczucie, że im w życiu mi było trudniej, tym łatwiej tak naprawdę.

Im później bardziej przechodziłem sferę takiego życia, nazwijmy to jak każdy, to tym bardziej musiałem się z powrotem mierzyć ze sobą, sam, z tym wszystkim co wyłazi.

Jeszcze bardzo długo rzeczywiście miałem taki parasol ochronny w postaci praktyki zen.

I to, że ja rzeczywiście na bardzo wczesnym etapie trzeźwienia spotkałem, jakby to bajkowo nie brzmiało, mistrza zen.

I regularnie, w sensie to był, nigdy później w życiu nie miałem takiej motywacji, żeby z powrotem do praktyki buddyjskiej wrócić, jak w czasie kryzysu po prostu.

Myślę, że w mniejszości są ludzie, którzy do praktyki buddyjskiej przychodzą nie będąc w kryzysie.

A może poczuję się jeszcze lepiej, a może dostanę oświecenia, albo może rozpykam te wszystkie wglądy i skumam na czym życie polega.

Wydaje mi się, że to jednak do religii kryzys przyciąga.

Natomiast rzeczywiście…

O ile zen można nazwać religią, takim tradycyjnym tego słowa znaczeniu.

To są spory odwieczne.

Czy religia, czy filozofia.

Zen jako jedna ze szkół buddyzmu po prostu.

Buddyzm tybetański to Rawada i Zen.

To do dzisiaj przetrwały trzy szkoły.

To pytanie, czy ja się czuję człowiekiem religijnym generalnie.

Raz tak, częściej nie.

W ogóle też nigdy się tak do końca nie przywiązałem do zen, bo bardzo mnie urzekała najstarsza szkoła buddyjska, która tak kawa na ławę wywala te podstawowe nauczania buddy.

Tak zawsze przeskakiwałem pomiędzy tymi różnymi doktrynami, a tak naprawdę dzisiaj czuję się takim trochę buddyjskim nerdem.

Na YouTube jest te wglądy medytacyjne, ćwiczenia wynajduję.

Ale mistrz Zen mi bardzo pomógł w tym sensie, że on mi na przykład, ja mam bardzo mocno zakodowane te rzeczy, które mi mówił na tych różnych spotkaniach, które się ma face to face z nauczycielem w trakcie medytacji.

Na przykład to były rzeczy, które mnie…

Dokusan się nazywają te spotkania.

W tym sensie, że ja spowiadam się z tych wszystkich moich problemów generalnie i napierdalam.

To mnie stresuje, tamto mnie stresuje.

I on mówi „Julku, nie masz nic do osiągnięcia, mamy tylko trochę czasu do zagospodarowania”.

I wiesz, to, że ja mam w głowie „to mamy tylko trochę czasu do zagospodarowania” to jest jedno z tych zdań, które mi składają się na jakieś lekarstwo.

Ale one są niewyrwane z kontekstu.

To jednocześnie było studiowanie, że tak powiem, nauk buddyjskich i praktyka medytacyjna.

I w zasadzie bardzo mnie te różne formy medytacji wciągnęły do tego stopnia, że próbowałem praktykować różne tybetańskie jakieś takie praktyki medytacyjne.

One są już tam bardzo takie, bym powiedział, egzotyczne, ale to już pal licho.

Nerdzikowstwo.

Ja to mam coś takiego, że ja po prostu medytuję, staram się 20 minut dziennie na to poświęcić.

Ja mam tak, że codziennie wieczorem jak już dzieciaki pójdą spać, to ja po prostu siadam i 20 minut.

I tyle.

Tylko biorę sobie na warsztat taką, bym powiedział, intensywną medytację, która po prostu, że tak powiem, działa mocno.

Ale to pal licho.

Wracając do tego mistrza Zen.

I ten mistrz Zen mi towarzyszył przez ileś lat trzeźwienia.

To było dla mnie doświadczenie, które też w sumie na tamtym etapie dodawało trochę takiego, bym powiedział, bajkowego elementu do tej szarej, niewdzięcznej rzeczywistości.

Ale też czułeś się jakiś zaopiekowany.

Miałeś taką figurę ojcowską.

Tak, to był pierwszy raz spotkałem na swojej drodze takiego, wiesz, bezpośrednio mędrca takiego.

Wiesz, to było niesamowite doświadczenie dla mnie, kogoś kto mi jakąś drogę wskazywał.

To było mi bardzo potrzebne wtedy.

A później, no i bardzo się przyzwyczaiłem do tej relacji.

Była dla mnie ona bardzo ważna.

A później wyobraź sobie ten mistrz Zen zmarł.

Jak to bywa z mistrzami Zen.

Myślałem, że oni akurat nie umierają, widzisz.

Ja też tak, a zwłaszcza wydawało mi się, że umierają inaczej.

Czyli tak się rozpuszczają w powietrzu na przykład.

Chociażby.

Albo wzlatują tak do góry.

Wyobraź sobie, że ten mistrz Zen też bał się śmierci.

I to mnie, powiem szczerze, troszeczkę rozbiło.

Zbulwersowało cię może nawet.

Trochę jakby…

Bo myślałeś, że można żyć nie bojąc się śmierci.

Myślałem, że może ja też to robię po to, żeby lęk się, wiesz, rozpuścił.

A okazało się, że jak ktoś umiera to się boi.

Albo cierpi.

Po prostu.

Niezależnie od tego czy jest mistrzem Zen, czy jest jakby, wiesz, kimkolwiek innym.

I to było dla mnie dosyć zaskakujące.

Nie wiem na ile ma to związek, jedno z drugim, ale jednak jakiś czas potem, pierwszy raz w moim życiu objawił się lęk przed śmiercią, o którym wspominałeś.

Jakby następstwo czasowe jest tutaj.

Czyli dopiero po śmierci tego mistrza miałeś taki pierwszy, egzystencjalny lęk.

Pierwszy raz miałem taki, że nie taki bezprzedmiotowy jaki to miałem przez całe życie, tylko taki lęk tanatyczny po prostu.

To bardzo specyficzne, powtarzające się co jakiś czas w moim życiu stan.

W tym sensie, że to się odbywa na granicy jawy i snu.

W sensie jak zasypiam.

To jest ten taki moment, że nie wiesz czy już zasnąłeś, czy jeszcze nie.

Doskonale to znam.

I nagle ci to kurestwo włazi.

I to jest takie uczucie, bardzo trudno jest mi je opisać, ale ono jest w pewien sposób fascynujące.

W tym sensie, że aha, to ja już zaraz umieram.

W sensie, że to jest za 5 minut już zaraz.

To już po tym życiu.

Aha, a teraz w ogóle to się nawet zintensyfikowało.

Dziwność tego doznania w momencie jak mam dzieci.

Aha, te dzieci są jeszcze małe, a ja już zaraz umieram.

Kurwa, nie?

I ono nie jest za częste, ale ono się zaczęło wtedy pojawiać.

Był taki moment, że było dosyć intensywne.

Rzeczywiście powtarza się wieczo… znaczy w nocy.

W sensie, więc nie mogę powiedzieć, że jest super uciążliwe.

Bo jakby w ciągu dnia mnie nie paraliżowało nigdy.

Ale w fazie przechodzenia do tej małej śmierci w zasadzie, tam to duża się wkrada, to jest bardzo… no i on to jest.

I to też było dla mnie taki fuck, czyli taki moment, że okej, czyli te rzeczy nie tylko wracają, ale pojawiają się nowe.

Albo że były, ale teraz nabierają jakości zupełnie nowej.

Że to jest.

Ale to jeszcze nie wszystkie atrakcje, bo w pewnym momencie u mnie się nie pojawiły stany depresyjne, ale pojawiło się coś takiego, jak nagle zacząłem, to już było wiele lat po wytrzeźwieniu, w sensie ja zacząłem być ciągle zmęczony.

A oprócz tego zacząłem mnie boleć mięśnie strasznie.

I to był też taki moment, który Jezu ja znałem sprzed 30 lat, że mnie coś telepało, ja nie wiedziałem co się dzieje i łaziłem po lekarzach.

No i tutaj byłem tak zmęczony, że czasami jak podnosiłem ręce do góry w metrze, to po prostu ręka mi drżała.

Jak wchodziłem po schodach, to po prostu byłem wyczerpany.

Musiałem się wciągać aż po poręczy.

I nie wiedziałem co to jest.

No i zacząłem gdzieś oczywiście szperać w internecie, wiesz, chodzić po lekarzach.

No i dogrzebałem się i wtedy było jakieś takie, w ogóle dużo było informacji na ten temat, coś takiego jak fibromialgia, nie?

Bolesność mięśni, tkliwość mięśni i coś tam.

Związane tam chyba z jakimś tam niedoborem serotoniny i tak dalej, i tak dalej.

No i rzeczywiście jak się skapowałem, że tak, że rzeczywiście tak mnie te mięśnie bolą, tak te objawy się wszystkie składają, no to coś takiego, no to zacząłem łazić, bo rzekomo to leczy reumatolog, a jak zacząłem chodzić do reumatologów, to się okazało, że żaden jakby z nich nie chce tego leczyć, bo mówi, że proszę pana to się lekami psychiatrycznymi leczy, nie?

Bo to serotonina.

Jakby no to się pytam po chuj reumatolog do tego jakby.

I tak mnie odsyłali tam w tych jakichś prywatnych placówkach, do których chodziłem.

W końcu sobie wygrzebałem takiego reumatologa, który jakby, wiesz, udzielał dużo wywiadów i dbał o swój PR po prostu, nie?

On rzeczywiście mi przepisał tam jakichś chyba amitryptilinę i co, i oprócz tego psychoedukację, psychoterapię i kriokomorę.

W sensie cztery takie punkty były.

I pamiętam, że znowu, ja byłem tym, tak byłem wymęczony po prostu, no bo to po prostu jakby, taki wiesz, jakby też zespół takiego przewlekłego zmęczenia miałem.

Byłem strasznie tym wymęczony i zniechęcony.

I znowu, w momencie kiedy jakby znalazłem jakąś taką, wiesz, diagnozę, zalecenia, drogę wyjścia, to znowu wstąpiła we mnie taka ogromna motywacja chyba jak w tych pierwszych latach trzeźwienia, że w takim razie ja teraz muszę się za to zabrać i to wszystko zaraz pokonać.

No i rzeczywiście zapisałem się z powrotem na psychoterapię.

Zacząłem brać te leki.

Aha, tam jeszcze jakieś tam ćwiczenia aerobowe były i tak dalej, i tak dalej.

Zacząłem ćwiczyć więcej i zacząłem łazić na tą kriokomorę.

W ogóle kriokomora zajebista, bo to po prostu odlot.

W sensie ja teraz na przykład, no na kriokomorę, bo to dużo zamieszania.

Nie da się dzień w dzień chodzić tam, bo w jakichś rzutach dwutygodniowych można.

Ale ja po prostu teraz siedzę co rano w zimnej wodzie pięć minut.

To jakby podobnie nastraja.

No tak, bo to dopaminę od razu bardzo fajnie wywala zimny prysznic.

Ale o tych lękach to jest ciekawe, bo mi na przykład to wywala, tylko wtedy ja już jestem w stanie na tym zapanować do dzisiaj.

Właśnie w stanach takiego, to się pokrywa z tym co mówisz o tym zasypianiu, w stanach takiego głębokiego relaksu.

A dla mnie głęboki relaks to znowu jest, bo o tym gadaliśmy, to jest stan rzadki do osiągnięcia.

Ja się muszę albo na przykład pójść na saunę.

Ja lubię z kolei sauna-kriokomora, ten cykl.

Mocna sauna, a potem mocne schładzanie się.

To ja wtedy po prostu zaczynam jakby czuć, że żyję i mieć jakąś w ogóle przyjemność z życia.

I wtedy to ciało po takich trzech sesjach wchodzi w stan takiego głębokiego relaksu.

I też tak wychodzą na zewnątrz, do góry pączkują jakieś po prostu…

A to zajebiste, że śmierć wychodzi w stanach głębokiego relaksu.

Tak, tak.

To ja wtedy akurat jestem w stanie to jakoś już tak przegonić.

Nawet nie to uczucie, jakoś sobie nawet taką z wizualizacją to odgonić i tak dalej.

Albo po na przykład bardzo ostrym jakimś treningu fizycznym, co ja też odkryłem, co też może ktoś powie, że to jest uzależnieniowe zachowanie, ale odkryłem jakby zbawienny wpływ na swój mózg, co dla niektórych to jest banalne, a dla niektórych może to będzie jakieś nowum totalnego zajechania się fizycznie w sensie w ogóle zmęczenia się po prostu treningiem.

I wtedy ten mózg zaczyna…

Wchodzi ja na jakąś w ogóle taką trakcję jakiegoś spokoju, w ogóle nagle pogody ducha i spokoju i takiego w ogóle uziemienia się w świecie i jest to super.

Ale to też była długa droga, żebym ja w ogóle do tego jakoś doszedł.

Z tego swojego pierwszego w ogóle takiego kryzysu jakoś wyszedłem, co wcale w ogóle jakby nie oznaczało, że to się po prostu jakoś skończyło, było raz lepiej, raz gorzej.

Może teraz w ogóle jestem w takim etapie w życiu takiego zaakceptowania, czy to po prostu będzie raz lepiej, raz gorzej, ale nigdy nie będzie jakoś wspaniale.

Bo co mi ta nauka buddyjska też dała z kolei mi, ta najprostsza jej taka esencja, te cztery szlachetne prawdy buddy, daje mi coś takiego, że taką świadomość, że kurczę, to cierpienie moje głównie bierze się z tego, że ja chcę czegoś, czego nie mam albo czegoś, czego nigdy nie będę miał i nie będę miał nigdy wiecznego szczęścia po prostu i pogody ducha i jakiejś w ogóle ekscytacji, radości życia, bo takie nie jest życie, bo mój organizm nie jest taki, bo świat nie jest taki, bo taki jest los człowieka tutaj zinkarnowanego i urodzonego i to jest jakby taka prawda, którą w momentach jakiegoś takiego spokoju i takiego upoziomienia, wypoziomowania sobie powtarzam.

Natomiast kolejnym jakimś etapem tej mojej drogi to było coś takiego, no jakieś dwie terapie zaliczyłem w międzyczasie, bo po prostu wiesz, jakby znowu to teraz były okresy lepsze, potem były okresy gorsze, tylko rzeczywiście były okresy lepsze, to ja nic z tym nie robiłem, bo po prostu sobie żyłem, pracowałem w ogóle i tak dalej, chociaż tak jak mówię, tymi dobrymi, trwałymi nawykami został ten sport i to medytowanie, ale był taki, dwa czy to było chyba trzy lata temu, wydarzyła się kolejna taka rzecz, że ja znowu miałem jakiś taki, wiesz, po prostu znowu zrobiło mi się gorzej.

Wydaje mi się też, że ja sobie też tak jak ty napytałem tej biedy trochę napisaniem książki, na przykład to, że napisałem tę książkę „Informacja zwrotna”, z której jestem do dzisiaj literacko bardzo dowolony, wiesz, zrobiono z niej super serial na Netflixie, ta książka jest bardzo ważna dla wielu ludzi i w ogóle ze wszech, ze wszystkich możliwych powodów było warto w ogóle ją napisać, no ale kurczę, to pisanie jej też było powrotem w ogóle do wielu różnych rzeczy przykrych i trudnych, na przykład myśmy już wtedy chyba podcast nagrywali, jak ja pisałem tę książkę, jeśli ja dobrze pamiętam chronologię swojego życia i wiesz, było powrotem też do tego, co w tym jakby piciu było jakieś ekstatyczne, ekscytujące, przygodowe, wiesz, nie tylko do tego, co było tylko znojem, trudem, gównem, syfem, lękiem i tak dalej, ale też do tego, co było jakąś tam, powiedzmy, w tym wszystkim przygodą i też był głód i też były nawroty i też były różne problemy.

Natomiast, co się zdarzyło jakiś czas później?

Zacząłem czytać sobie, słuchaj, taką książkę, znanego na pewno Tobie i wielu słuchaczom naszego podcastu, takiego autora, lekarza Gabora Mate i zacząłem czytać taką książkę jego, która chyba wyszła po polsku, ona się nazywa „Rozproszone umysły” ja ją czytałem akurat po angielsku.

Jest to książka o czymś takim, co nazywa się ADHD.

I zacząłem czytać tę książkę i z wielkim w ogóle najpierw takim zdziwieniem zacząłem jakby obserwować, że mi się tam w tej książce zgadza wszystko, od początku do końca, każda jedna rzecz.

Że to jest jakby książka absolutnie na mój temat.

I pierwszą moją w ogóle jakby taką refleksją, takim uczuciem, który miałem, to było takie „dobra, gościu, Ty mnie nabierasz, takie książki są tak w ogóle wymyślane, one są tak pisane, tego typu książki, żebyś Ty bardzo szybko mógł jakby się do nich odnieść i jakoś w nich zamieszkać i pomyśleć sobie „o, to też jest o mnie”, tak?

Trochę jak horoskopy, nie?

Wiesz, tak na tej zasadzie to funkcjonuje.

No ale to była jakaś taka pierwsza reakcja obronna.

Potem jakby oczywiście przyszła refleksja „dobra, coś jest na rzeczy, bo jednak nie wszyscy ludzie są tacy”, jakby tak jak jest to napisane w tej książce, a ja akurat jestem.

Tylko potem doszła do tego taka złość.

No dobra, może rzeczywiście ja mam to w ogóle ADHD, albo, bo też rzeczywiście mi się przypomniało, że ja miałem taką diagnozę też w dzieciństwie, tylko to się wtedy nie nazywało ADHD, tylko to się nazywało tam, wiesz, nadpobudliwość psychoruchowa i miałem bardzo podobne problemy, jakie mam dzisiaj z panowaniem nad emocjami, z lękiem uogólnionym, z jakimś permanentnym napięciem, niepokojem i tak dalej.

Ale wiesz, ale miałem coś takiego „no kurde, i teraz co?

Po raz kolejny mam w swoim życiu przybrać jakąś tożsamość, jakby próbować leczyć się tym, że ja przybrałem jakąś, tak jak 8 lat temu przybrałem tożsamość osoby uzależnionej, to ja mam teraz przebrać kolejną jakąś tożsamość i sobie tą tożsamością tłumaczyć w ogóle wszystkie moje w życiu niedogodności, czy problemy, czy jakieś takie drobne potyczki dnia codziennego, tak?

No bez jaj, tak?

Że znowu mam to robić, więc jakby bardzo, bardzo długo, relatywnie długo broniłem się przed tym rękami i nogami, żeby w ogóle zrobić ten test, zrobić tę diagnozę, iść do psychiatry, zobaczyć czy może te leki akurat na mnie jakoś w ogóle dobrze zadziałają i tak dalej, i tak dalej.

No i w końcu to zrobiłem, no oczywiście tę diagnozę dostałem, oczywiście dostałem te leki i poszedłem na tę psychoedukację, która tak jak u ciebie też była elementem tego wszystkiego.

No i naprawdę bardzo mi to pomogło, tylko oczywiście wiesz, znowu to trwa jakoś dwa lata i ja znowu jestem w takim etapie, że ja zaczynam rozumieć, że to nie jest rozwiązanie wszystkich moich problemów i to nie zamieni mojego życia w idyllę i w utopię i owszem, zarówno te leki mi pomagają funkcjonować, a jeszcze bardziej pomagają funkcjonować moim bliskim, którzy muszą ze mną użerać się na co dzień, że to im jest jeszcze lepiej nawet, kiedy ja te leki biorę i wiesz, wiem już jakie po prostu, wiem też, że pewne rzeczy, które ja mam, jakieś reakcje, jakieś zachowania, jakieś w ogóle impulsywności, jakieś takie, że to jest właśnie zeto, to nie jest tak, że ja jestem jakimś w ogóle, po pierwsze, że ja mogę mieć nad tym jakąś w ogóle kontrolę, że ja nie jestem w ogóle w absolutnej władzy tych impulsów jakby i popędów, po trzecie, że one są czymś powszechnym, że ma je dużo ludzi, że to nie jest tak, że to ja jestem jakiś taki w ogóle uszkodzony, wybrakowany, wiesz i rzeczywiście to jest w pewnym momencie uwalniające i znowu wiesz, i oczywiście to też się tak zgadza, że wiesz, lekarze, którzy się zajmują ADHD czy psychiatrzy, którzy się tym zajmują mówią, no nieleczone ADHD w dzieciństwie prowadzi do tego, że bardzo jest wysokie prawdopodobieństwo tego, że będziesz osobą uzależnioną, więc uzależniłeś się dlatego, bo szukałeś jakiejś ulgi, czy jakiegoś samoleczenia już na dosyć wczesnym etapie, też czułeś się inny, bo byłeś trochę inny, więc z tym sobie chciałeś radzić i tak dalej, i tak dalej.

To się zaczęło to.

Zaczęła się jeszcze jedna rzecz w moim takim życiu, a nie chcę jeszcze na razie gadać, bo to być może jest za wcześnie jeśli chodzi, ale też jakaś kolejna taka ścieżka tego, wiesz, radzenia sobie ze sobą i kurczę, staram się do tego mieć jakiś jednak dystans, mówię o tym dużo publicznie, bo to też jakaś jest, uważam, że tak jak mówimy o uzależnieniach, to to też jest część tej zabawy i że po prostu warto o tym mówić.

Wiem też, że teraz jest taka sytuacja dosyć ciekawa, że tych diagnoz jest dużo, to też jest element jakiegoś tam, że to stało się może jakimś takim pewnym trendem, to może krzywdzące, ale że jest to jakiś temat, że to zaczyna funkcjonować dosyć mocno w przestrzeni publicznej, jakby ta jednostka, nazwijmy to może nie chorobowa, ale ta kondycja ludzka.

Natomiast stało się też jakąś też, wiesz, też częścią mojego życia, jakąś kolejnym etapem tej drogi, żeby po prostu… właśnie drogi do czego?

Bo 10 lat temu jak poszedłem na terapię, to ja miałem w sobie takie myślenie, że ja w tym momencie jakby rozwiążę, wiesz, wszystkie moje problemy.

Że one właśnie to jest ta odpowiedź, to jest ten jeden brakujący czynnik i teraz już będzie w ogóle wszystko git.

Teraz już będzie wszystko super, teraz ja już będę całe życie po prostu czuł się świetnie i będę szczęśliwy, nieważne co by się działo, nie?

I to jest takie w ogóle cały czas zdawanie sobie sprawy z tego, że coś takiego nie istnieje.

Nie istnieje jakaś jedna rzecz, która sprawi, że będziesz teraz czuł się świetnie.

Nie istnieje taki lek, nie istnieje taka diagnoza, nie istnieje taki w ogóle nauczyciel, nie istnieje taki mistrz, nie?

Nie istnieje jakaś taka w ogóle figura autorytetu, nie?

Która bo… my wiemy jak to jest też w tym, co mówiliśmy, mistrzu Zen.

Takiej potrzeby znalezienia jakiegoś w ogóle tej jednej osoby, co przyjdzie i ci powie co z tobą tak naprawdę jest źle, nie?

I wydaje mi się, że ludzie, którzy idą się leczyć też bardzo takiej osoby potrzebują.

Bardzo kogoś, kto wejdzie w taką rolę ich życiu.

Taką rolę rodzica i lekarza jednocześnie.

Czasem tak jak powiedziałeś, ci mistrzowie Zen umierają, no.

A ci terapeuci nagle w pewnym momencie mówią ci coś takiego, co tak sobie nagle mówisz, kurde może jednak ta osoba…

Wiesz… we wszystkim jest jakaś dziura, nie?

I zdanie sobie z tego sprawy jest czymś takim w ogóle chyba dosyć trudnym.

A może to jest właśnie też to wchodzenie w tą dorosłość, nie?

To co nam mówili na tych terapiach, że my szukając magicznych odpowiedzi i recept na wszystko wciąż byliśmy jak te dzieci.

No, mi jakby przychodzi, że tak powiem nauka Buddy też jakby tutaj, no bo tak jak w Czterech Szlachetnych Prawdach jest mowa o cierpieniu, też bardzo specyficznie rozumianym.

Tak jak wspomniałeś, jakby to jest permanentny brak zaspokojenia, nie?

To jest jakby osoby uzależnione mają rozpykane to, no ale to jednak jakby nauka Buddy jest mniej więcej taka, że jedna z… że po prostu cierpienie jest i tyle.

Nie, że ja cierpię, nie, że jest lek na cierpienie jakiś, tylko, że cierpienie jest.

Chyba pierwsza szlachetna prawda tak brzmi, nie?

Po prostu cierpienie jest.

No i oczywiście tam jest jakby ścieżka, jest tak zwana ośmioraka ścieżka, żeby coś z tym zrobić generalnie, no ale generalnie chodzi w zasadzie o to chyba, żeby to cierpienie mogło wniknąć w twoje życie po prostu, żeby się nie opierać przed nim.

Myślałem kiedyś, że gdzieś za rogiem czyha, wiesz, trwałe uleczenie, nie?

Co najmniej uleczenie po prostu.

Ale nie czyha.

Dzisiaj to jakoś, wiesz co, uleczenie odnajduje w braku czasu na pierdoły generalnie, nie?

W tym sensie jakby im więcej, że tak powiem, czasu zajmują mi dzieciaki, zajmuje mi robota, tym jest łatwiej paradoksalnie po prostu.

Choć ja z racji na swoją, że tak powiem, konstrukcję tutaj połączeń nerwowych, no to jakby lubiłem się roztapiać w zastanawianiu się nad swoim losem, nie?

Im więcej tego czasu miałem, tym bardziej mnie moja neuroza prowadziła po prostu.

Jak są zadania do wykonania, to wiesz, po prostu to jest łatwiej.

Ciekawe, jak mówisz o tym ADHD, to ADHD mnie ciekawi bardzo.

Ja mało wiem o tym ADHD, ale miałem taką sytuację ostatni raz jakiś czas temu, jak byłem u terapeutki i parę razy u niej byłem i ona w pewnym momencie stwierdziła, że „Ojjjjj”.

A ja jeszcze w ogóle nie powiedziałem wszystkiego o sobie, bo wiesz, że „O, ja to chyba mam ADHD, nie?”

Jak mi taką wrzuciła diagnozę, to ja już więcej się u niej nie pojawiłem.

Mam jakiś opór wobec tego, ale też mam opór przed tym, żeby ktoś po trzech spotkaniach mi rzucał takie hasło, jakby pierwsze słyszę, jakby że bym miał ADHD.

Natomiast, wiesz co, nie nastąpiło to trwałe uleczenie i tych rzeczy jest tam mnóstwo.

Mi się pojawiają różne somatyzacje co jakiś czas, pojawiają mi się różne przypadłości, które ja nazywam śmiesznymi.

Na przykład co jakiś czas mi się odnawia zespół niespokojnych nóg i jest to takie schorzenie, którym kiedyś gardziłem generalnie, bo słyszałem reklamy w radiu leków na zespół niespokojnych nóg i wydawało mi się to fikcyjnym schorzeniem jakimś.

To jak mnie to dopada, to po prostu kurwica mnie strzela.

I zastanawiam się wtedy nad swoimi niedoborami dopaminy, a później się okazuje, że mi po prostu żelaza brakuje i muszę uzupełnić.

Więc przechodzę do takich bardziej przyziemnych zmagań.

Ale wiesz, to też jest dla mnie odkrycie, że jak coś mi dolega, to bardzo możliwe, że to na przykład jest poziom ferrytyny, a nie duchowa ułomność.

A co to jest ferrytyna?

To jest jakby wskaźnik, który Ci mówi o niedoborach żelaza.

Opraszczam trochę, ale to generalnie tak jest.

Albo że jak jednak uzupełnię magnezu, a okazuje się, że ostatnim razem byłem tak niedospany i piłem dużo kawy, to jednak to ma jakiś wpływ na moje funkcjonowanie.

Także naprawdę takie bardzo proste rzeczy zaczynam dopiero lepić.

Chyba nie o to chodzi, żebyśmy podawali taką narrację, że wystarczy sobie zjeść witaminki i wszystko będzie git.

Ale też czasami warto zajrzeć do takiego podstawowego poziomu dbania o siebie.

Oczywiście trzymanie tego haltu.

Też bardzo dużo moich kłopotów wynikało z tego, że ja tego tak zwanego haltu nie trzymałem.

Źle spałem, nie chodziłem na meetingi, nie mówiłem wprost o swoich emocjach.

O emocjach to ja w ogóle wciąż nie umiem mówić, dopiero zaczynam się tego uczyć.

Dla mnie powiedzenie, że ja czuję jakąś emocję, jest dla mnie też jakimś kamieniem milowym.

Bo ja po prostu jestem tak, że mi to trudno przechodzi przez gardło.

Mnie jest łatwiej 800 stron książkę napisać, żeby opowiedzieć jakąś swoją emocję, czy jakieś kłombowisko, jakiś gąszcz emocji wyrazić, niż przyjść i powiedzieć, że ja dzisiaj jestem zły, a tak naprawdę to jestem smutny, a tak naprawdę to się boję tego, że będę sam. – Rozumiesz.

To są te rzeczy.

I teraz jak nagrywam fajny podcast, którego ludzie słuchają, to mi to też, mówię to łatwiej paradoksalnie, niż w domu, w jakiejś rodzinnej sytuacji, kiedy to w ogóle bardzo często nie przechodzi przez gardło.

A gdyby przeszło, to by uratowało coś, np. rozbiłoby jakąś przykrą sytuację i uczyniło słaby dzień trochę lepszy.

Ja wciąż czuję, że mam deficyty w takich totalnie podstawowych sprawach.

Natomiast, taka wiesz, łapanie się na tych myślach, że kurczę, to jest, wiesz co powiedział ten twój mistrz, że mamy tylko trochę czasu do zagospodarowania, że to jest wszystko jakieś takie jednak złudzenie, że w ogóle wszystko chuj prócz wieczności.

Że to co jest najważniejsze to jakaś taka nasza miłość, którą my mamy z innymi ludźmi.

Łapanie się na tym, przypominanie sobie tego, co ja sobie bardzo często muszę jako osoba uwikłana non stop w jakieś emocje, pragnienia, żądze itd. muszę sobie co chwila o tym przypominać.

I to jest rzeczywiście bardzo cenne i bardzo pomocne, tylko też to jest cholernie trudno robić.

To jest cholernie trudno sobie przypominać to.

Niemożliwością jest, kurczę, jakby żyć tak.

To jest prawie niemożliwe.

Ja też trochę nie szanuję ludzi, którzy próbują wmówić innym, że to w ogóle tak się da.

Dużo jest teraz takich, co jakby nauczają w ten sposób.

Nie da się, no to jeszcze jak Budda zbierał tą swoją sangę buddyjską, to jednak ludzi wyrywał z domu i oni rzucali rodzinę.

A sam Budda żonę i dziecko porzucił i jakby, wiesz, ruszył w las i eksperymentował.

A później jak zgarniał do siebie swoich uczniów, to oni też musieli, wiesz, uciec z domu.

To akurat jest nie do zrobienia w naszym przypadku.

Choć pamiętam, że było dla mnie kuszące generalnie.

To jest ciekawy wątek, poruszyłeś.

W każdym filmie dokumentalnym o jakimś wybitnym geniuszu, jakiejś jednostce, w takim tak zwanym dokumencie, laurce.

Ostatnio oglądałem taki film o Jimmy Hensonie, ale tak naprawdę widziałem w życiu takich filmów pierdyliard, ale ty pewnie też.

W każdym filmie o takim wybitnej jednostce, która zrobiła coś, co my w ogóle wszyscy kochamy, jakby nagle w pewnym momencie tego dokumentu pojawia się jakiś taki facet albo jakaś kobita, którzy siedzą na fotelu i są trochę podobnie tego kolesia i potem jest przybitka na jakiegoś takiego bajtla, takiego zezowatego, czy takiego trochę przestraszonego, co tak naprawdę to jest ten facet tylko w dzieciństwie i ta osoba mówi do kamery „No tak, tak, no ja starego, stary, to był geniusz, ale ja go tak słabo w ogóle widziałem, jakby no tak naprawdę to jak poszedłem do niego do roboty to trochę zrozumiałem kim on naprawdę jest”.

To jest bardzo, bo ja pamiętam czytałem biografię kiedyś Tonego Halika generalnie, no jako że tak powiem aspirujący podróżnik, spóźniony aspirujący podróżnik jakby.

Nie wiem czemu myślałem, że powiedz, że czytałeś biografię Tonego Hawka.

Nie, nie, nie.

Nie czytałem, nawet nie wiem czy jest, pewnie jest.

Natomiast i tam było coś takiego co mnie strasznie uderzyło w tym sensie, no i to były wypowiedzi syna Tonego Halika i no i on oczywiście to samo generalnie.

No oczywiście jakby super, na pewno jaracie się tym moim starym, ale jakby go nigdy nie było w domu, nie znałem go i ja strasznie mnie te podróże kusiły, ale ja w pewnym momencie przestałem podróżować, żeby móc więcej czasu z córką spędzać.

Koniec kropka i jakby to jest to na przykład, jakby to też jest, to jest jedyny właściwy wybór dla mnie, jedyny słuszny wybór po prostu, nie.

Też jak jesteś czterdziestoparaletnim facetem to już jakby to fanaberię odkładasz na bok generalnie, swoją własną dopaminę, że tak powiem łatwo dostępną odkładasz na bok po prostu, nie.

Ale trudno też jest ją odłożyć na bok.

No trudno jest, trudno.

Powiedzmy sobie to, nie.

Nie no, bo ta dopamina jest, bo wiesz, bo jesteśmy w niej wykąpani, jest super łatwo dostępna, jesteśmy do niej przyzwyczajeni, a poza tym mamy tendencję akurat do tego, żeby sobie ją cały czas klikać, tą dopaminę.

No trudno, no ale to jest, takiego wyboru trzeba dokonać, no.

Bo jak w drugą stronę i te dzieci zostają w domu, a ty kurcze nie macie ileś miesięcy w domu, no to nic dobrego z tego nie będzie.

Tak, ale też trzeba, raz, że to jest w jakimś poświęceniu, ale dwa też chyba jakiejś takim akceptacji w ogóle takiego stanu, że nie trzeba jakoś ślepo dążyć do tego, żeby cały czas być takim podbitym, żeby cały czas, cały czas w ogóle jakby było super.

Tak, tak, tak.

Że jakby po prostu trochę właśnie tak jak to mówią na meetingach, trochę odpuścić, nie, że to odpuszczenie jest ważne.

Bo ja też na przykład zdałem sobie w pewnym momencie sprawę z czegoś takiego, że w tych wszystkich swoich jakby problemach i utarczkach z życiem i w tym całym swoim loczeniu jakoś niepotrzebnie chyba dążę do sytuacji, w której wszystko ma być git.

I cały czas ma być świetnie.

I ja szukam czegoś takiego, ja szukam jakiegoś w ogóle stanu, w którym ja zawsze wszystko będzie w ogóle się zgadzać, wszystko będzie super.

Miałem na przykład taką sytuację jakiś czas temu znowu jak zacząłem brać te leki na ADHD, które działają tak, że w ogóle jak kończą, jak się to działanie kończy, to w ciągu dnia no to masz taką zwałę, nie.

No prawem takiej równowagi, no kurczę, no czułeś się lepiej niż normalnie byś się czuł przez ostatnie ileś tam godzin, więc potem dostajesz jakby to wraca, no masz takie odbicie, masz taką zwałę, nie.

I to na przykład jesteś taki, chce ci się spać, jesteś rozdrażniony i tak dalej.

No i głodny, no czujesz się tak, wiesz, no masz taki moment, że musisz się sobą jakoś zaopiekować, nie.

I pamiętam, że przyszedłem z tym do tego lekarza, on mówi „no to jest normalne, ja mogłem też panu przypisać jeszcze jedną taką krótką dawkę na wieczór, nie, że pan będzie sobie brał taką jeszcze na wieczór jedną w ogóle dawkę”.

A ja wtedy sobie pomyślałem, no kurde, ale to już to, już nie chcę powiedzieć, że to będzie takie narkomańskie, nie, ale że to będzie takie, no jeśli ja nie będę umiał zaakceptować i jakoś poradzić sobie sam z tym faktem, że nagle jest z powrotem ten spadek jakby tego samopoczucia, no to co to jest w ogóle za leczenie, wiesz.

Jeśli ja nie będę w stanie jakby tego, no i zacząłem sobie jakoś sam z tym radzić i po prostu tak urządzać sobie dzień, żeby właśnie wtedy jak już przestają działać te leki, żeby na przykład, nie wiem, sobie pomedytować albo właśnie iść na sport albo jakoś sobą się zająć albo, wiesz, no kurcze, tak już widzę, co jest dla mnie higieniczne, a co jest niehigieniczne, nie.

Także dopiero, chociaż tak naprawdę od samego początku tego trzeźwienia, wiesz, mówiono nam tak naprawdę, co jest higieniczne, co jest niehigieniczne, co tu w ogóle możesz robić, czego nie powinieneś robić i tak dalej, ale też przyznam ci się szczerze, trochę może skaczę po tematach, ale staram się tak mówić zbornie, że u mnie pewne rzeczy trwają tak bardzo długo w tym jakby trzeźwieniu i leczeniu, bo ja naprawdę jestem takim, no tak slow learner się mówi po angielsku, naprawdę ja bardzo powoli przyswajam pewne jakieś w ogóle takie prawdy, no to ja tak sobie to tłumaczę tym, że właśnie ta moja taka natura ADHD-owca to sprawiała, że jak ja chodziłem na to w ogóle, na tę terapię uzależnień, no to owszem, bardzo wiele rzeczy tam przyswoiłem i się dowiedziałem i nauczyłem się jakiegoś podstawowego mówienia o emocjach i tak dalej, a też większość tych zaleceń i tych takich rzeczy i tej wiedzy, którą wtedy mi tam serwowano, no to było takie ba ba, ba ba, ba ba, ba ba, ba ba, to takie, setki były momentów, że się po prostu czułem jak na matmie w szkole, nie, że siedziałem i wiesz, po prostu coś sobie bazgrałem, po prostu już mi się nie chciało tego słuchać, po prostu nie umiałem się kompletnie jakby na tym skupić, to było dla mnie takie właśnie gadanie „myjcie dzieci rączki, myjcie dzieci rączki przed jedzeniem”, nie, wiesz, no.

To ja, wiesz, ja byłem bardzo pilnym uczniem, bo ja wiedziałem, że ja nie mam wyboru, nie, jakby tam śmierć czyhała tylko, nie, a od momentu, kiedy wybór mam, to już nie jestem taki zmotywowany, wiesz, w sensie śmierć nie czyha, znaczy czyha, ale, ale, ale.

Nie, no czyha, czyha, wiesz.

To rzadziej się pojawiają u mnie momenty takie, jakiejś takiej hipermotywacji, do tego żeby…

Bo kurczę to uczenie się jest jednak trudne, nie?

W sensie wiesz, to wymaga wysiłku.

Ja czytam czasami jakieś mądre książki, które mi pokazują, że być może nie jestem na przykład tu taki cierpiący, a raczej jestem po prostu wrzodem na dupie, nie, i kurwa, okej, nie podoba mi się to, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, dobra, przewróćmy stronę, nie, no jakby cały czas, nie, nie chce mi się, nie.

Dla mnie było w tym takim pierwszych kryzysach, no jednym z najcenniejszych rzeczy było zasianie takiego ziarna, które dopiero teraz zaczyna kiełkować, ja nie mówię, że ja mam to super, wiesz, jakoś opieprzone, ale ziarna, które dopiero teraz zaczyna kiełkować, że właśnie ja rozumiem.

Wiesz, nawet nie o to chodzi, że ja się źle czuję i nie o to chodzi, że to ja jestem jakiś w ogóle nieszczęśliwy i że mnie tutaj boli głowa, paluszek i boję się śmierci, a ten mnie obraził i tak mi przykro i się trzęsę w środku, tylko chodzi o to, że ci ludzie, którzy są najbliżej mnie, ci ludzie, którzy jakby są w ogóle częścią mojego życia, oni po prostu dostają po dupie, oni mają mnie dość, oni jakby nie wiedzą o co mi chodzi, oni muszą jakby handlować ze mną na co dzień i bać się jakichś w ogóle moich zmian emocji i tak dalej i oni jakoś, no nie chce im się bardzo często tańczyć dookoła tego, nie?

Jakby wokół jakiejś mojej takiej emocjonalności czy w ogóle jakiegoś takiego odruchowego robienia z siebie samego głównego tematu, nie?

I to ja w ogóle zdałem sobie sprawę z tego dosyć niedawno, chociaż intelektualnie to wiedziałem o tym od dawna, no jest to genialne takie opowiadanie Davida Fostera Wallace’a „The Depressed Person”, nie?

Osoba w depresji, która jakby porusza taki moim zdaniem wciąż stabuizowany temat, że osoby cierpiące psychicznie, osoby tak jak to się mówi dzisiaj nieneurotypowe, oprócz tego, że jakby w ogóle żyją w cierpieniu strasznym, też wyrządzają to potworne cierpienie innym ludziom.

Są dookoła, że bardzo trudno jest w ogóle z nimi wytrzymać, że jakby to jest, żaden wybuch nie jest w ogóle punktowy, nie?

Żadna eksplozja nie jest punktowa, żaden pożar nie ogranicza się tylko do jakiegoś jednego, wiesz, centymetra tam sześciennego ściany, nie?

I to dopiero niedawno zaczęło do mnie to docierać, chociaż to też jest jakąś podstawową, nie, nie jest podstawą, bo jak przychodzisz się leczyć uzależnie, to ci chyba mówią, że masz się dla siebie leczyć przede wszystkim, a dopiero potem dla innych.

Tak, no ja rzeczywiście, to nie sposób, żebym nie miał tej refleksji codziennie, że po prostu bardzo trudno na pewno jest ze mną funkcjonować, no bo ja jednak, i to może być niewyrażone, z reguły jest chyba nawet niewyrażone, ja po prostu te swoje przypadłości niosę na takim sztandarze, po prostu ja, to wiesz, to wyrażanie uczuć.

No ja jestem w stanie kurna godzinną tyradę, może już teraz pół godzinną, więc jest lepiej, wygłosić tyradę na temat jakiej to wyrażanie uczuć jest głupie, bez sensu, po co ja mam mówić, że jestem zły, nie?

I wiesz, to jest absurdalne po prostu, inna sprawa, że ja bardzo długo tego nie rozumiałem, w sensie, po co ja mam to w ogóle, po co mi ktoś mówi cały czas, że mu przykro, że jest zły, że czuje złość.

Co to za informacja, do czego mi ta informacja jest potrzebna?

Co mnie to obchodzi?

Ja sobie radzę sam ze swoimi uczuciami, to jest najlepsze, że ja twierdzę, że ja sobie radzę sam ze swoimi uczuciami i świata nimi nie obarczam nie, a chodzę kurwa po prostu roztrzęsiony cały czas, albo syczę, jakby pełza to wszystko.

Ja w ogóle nikomu nie każę się zajmować moimi uczuciami, a cały dom już chodzi od tego wszystkiego, ale kurwa ja jakby, no i to jest jedna rzecz w ogóle, ja tego nie obsługuję, ale to ciekawe jest, że mi to w ogóle jest łatwej obśmiać tutaj, jak tu siedzimy niż w ogóle, wiesz, zrobić z tego jakikolwiek użytek.

Natomiast te kryzysy, które są, czyli to, że ja po prostu co jakiś czas się czuję gorzej, mniej lub bardziej, to dały mi jedną ważną lekcję przez te lat kilkanaście, bardzo moim zdaniem istotną, że w ogóle w żadnym z tych momentów, chociaż było tak, że się czułem fatalnie, nie ma powodu, żeby zacząć z tego powodu pić, albo robić cokolwiek innego.

Absolutnie, absolutnie w ogóle zero.

Ataki paniki, miewam takie same, jakie miałem mając lat piętnaście.

I one po prostu są, a potem mijają.

Nie ma powodu, żeby brać jakąkolwiek substancję.

Wszystko mija, no kolejna taka buddyjska lekcja, która jest bardzo cenna, że to na przykład w swoim najgorszym momencie możesz sobie powiedzieć, że to też minie, nie?

To ja rzeczywiście czuję się źle, to biegam, to idę spać, to próbuję medytować, choć nie wychodzi, albo biorę prysznic, albo coś tam, albo zaciskam zęby, albo czasami już z kimś gadam o tym, prawda?

Albo idę na meeting, albo rzeczywiście czasem, nie za często mówię żonie, to są Himalaje dla mnie, ale to mija po prostu.

Nigdy nie było takiego momentu, żebym miał poczucie, że teraz już muszę to zalać czymś.

Absolutnie, no absolutnie.

Ja na przykład polecam sztuki walki, w której się bawię od niedawna, od półtora roku i to naprawdę jest znakomita sytuacja.

W każdym wieku można zacząć to robić, przy każdej kondycji fizycznej można zacząć to robić.

A nie ma zbyt wiele tak uwalniających czynności, jak w sportowej, przyjacielskiej, bezpiecznej atmosferze dać koledze w ryja.

To naprawdę nie ma zbyt wiele takich ciekawych sytuacji.

I owszem, to też jest kolejna taka sytuacja, w której z ludzi wyłażą różne rzeczy.

Jakieś takie regulowanie emocji, czy jakieś takie w ogóle dominacyjne historie, czy każdy ma jakiegoś swojego bzika, każdy jakieś hobby ma, ale generalnie też ta atmosfera takiej w ogóle jakby fair play, pewnego takiego szacunku sportowego, pewnej dyscypliny sportowej, która w ogóle jest tam, to jest coś w ogóle bardzo pomocnego.

I ja w ogóle dopiero teraz jako czterdziestoletni koleś zaczynam rozumieć, jak bardzo jedną z absolutnie fantastycznych rzeczy, którą wymyślił człowiek jest sport rozumiany właśnie jako taka dyscyplina i pewien zbiór zasad i pewien kodeks zachowań i pewien taki reżim codzienny.

To jest jedna z najfajniejszych rzeczy, jaką w ogóle wymyślił człowiek.

Pewnie jako substytut tego, że przez wiele tysięcy lat byliśmy cały czas w ogóle w ruchu i potem nasze życie społeczne się zmieniło i trzeba było zrobić jakąś tego w ogóle, powiedzmy, symulację, żeby nasze ciała dalej normalnie funkcjonowały.

Ale już bez zbędnego sfilozofowania uważam, że to w ogóle jest bardzo, bardzo potrzebne i jest to super i to bardzo, bardzo pomaga.

Właśnie wydaje mi się, że nagraliśmy taki trochę z jednej strony pesymistyczny odcinek, nie?

O tym, że kurcze, no to, to, że przestałeś pić to w ogóle jest tylko początek tej zabawy, ale z drugiej strony, kurde, no chyba o tym cały nasz podcast jest.

Myślę, że to jest też trochę o tym, tak mi się wydaje, żeby też już, w sensie jakbyśmy posadzili tu ludzi, którzy nie mieli kłopotu z uzależnieniami, to opowiedzą nam o masie kryzysów w swoim życiu i masie stworzeń przeróżnych.

I nikomu z nich nie przychodzi do głowy, żeby z tego powodu zacząć pić.

Dużo cierpiących bardziej niż my generalnie.

I te rzeczy będą się pojawiały, po prostu będą wyłaziły spod spodu albo pojawią się nowe, tak jak każdemu.

Alkoholik nie ma żadnego alibi generalnie w tej kwestii, po prostu.

A też ma mnóstwo sposobów, żeby sobie radzić.

Jak gdybym 10 lat temu wiedział, że jakby kumał, że jak będę mówił więcej to będzie mi łatwiej, a nie nagrywaliśmy wtedy podcastu całe szczęście, może nie, ale może tak, to bym mówił więcej.

Natomiast wtedy wiedziałem, że po prostu na pewno najbezpieczniej będzie na meetingu i od razu zapierdalałem na meeting.

Nie ma szans, żeby tam się coś stało złego.

Więc nawet jak nie rozumiałem tego, to szedłem na meeting.

Absolutnie.

To też wszystkim bardzo polecamy.

Na tej myśli to ci powiem, aż się trochę zawiesiłem, że to bardzo dobrze, żeśmy nie nagrywali żadnych podcastów przez te pierwsze lata tego w ogóle trzeźwienia i niepicia, żeśmy to jednak przytrzymali przy orderach.

To jednak było to z pożytkiem dla wszystkich.

Tak, poczucie, że to jest przede wszystkim dla Państwa z pożytkiem było to, ale dla nas też generalnie, bo to jednak jest pewien… no jest to odpowiedzialność, no umówmy się.

Trochę eksperymentów mamy za sobą już, po prostu.

To możemy sobie do nich wracać.

I wydaje mi się, że jeśli jesteście na samym początku drogi takiej w ogóle trzeźwieniowej, czy w ogóle zaczynacie, chcecie zmienić swoje życie i wchodzicie w ten nowy, w ogóle jakby w to nowe życie, w tą nową jakość, to może nie potrzebujecie aż tak bardzo takiego w ogóle tutaj gadania, jakie my zafundowaliśmy wam w tym odcinku, ale też mam nadzieję, że wielu z wam ta perspektywa może się okazać jakaś w ogóle taka potrzebna i pomocna i warto chyba w ogóle w życiu się jakoś przyzwyczaić do tej kwestii, że może być różnie, ale zawsze w tym różnie mam jakieś narzędzia, co mogę zrobić ze sobą.

Czasami są banalne i proste narzędzia, czasami są jakieś takie moje specyficzne, moje własne, ale one są po to, żeby kurczę samemu nie pociągnąć się w ogóle za włosy w dół, żeby samemu się nie utopić w tych okolicznościach, a skoro one… skoro i tak trzeba iść dalej.

Dokładnie, kryzysy będą, uczcie się, że tak powiem, jak w tych kryzysach się ratować, jak się już uratujecie, to potem możecie też szukać sposobów na to swoich własnych.

Tak, czyli tak nagraliśmy taki pozytywny mimo wszystko.

Tak, negatywno pozytywny, taki o życiu.

Tak, tak.

Taki o życiu.

Cały ten podcast chyba jest o życiu.

Czyli jak to w życiu moi drodzy, nasi drodzy słuchacze, nasze drogie słuchaczki, pamiętajcie o subach, share’ach.

Ale zrobiliście takie drastyczne przejście, w ogóle takie cięcie.

Tak, oczywiście pamiętajcie, żeby nas, znaczy jeśli chcecie, to możecie nas wspierać, bo to będzie takie okazanie wdzięczności za to co robimy i o czym gadamy.

Zachęcamy was też do komentowania i do w ogóle kontaktu z nami, mówienia nam o czym chcielibyście posłuchać, z kim chcielibyście, żebyśmy w ogóle pogadali.

Dla naszych patronów, którzy nas tam pomagają nam tak trochę lepiej niż minimum też co jakiś czas robimy i będziemy robić takie w ogóle spotkania internetowe, podczas których będzie okazja takiego bardziej bezpośredniego kontaktu z nami, powiedzenia nam tego i owego, zapytania o to i tamto, albo zgłoszenia jakichś swoich sugestii, czy propozycji do w ogóle tematów, które jeśli chcecie, żebyśmy poruszali.

Pamiętajcie, w każdej chwili możecie iść na Meeting AA, w każdej chwili możecie zasięgnąć jakby pomocy związanej z uzależnieniem waszym, czy osób, które są dla was najbliższe.

No i trzymajcie się i słuchajcie pogody ducha i tyle.

Ja się nazywam Żulczyk, to jest Strachota, nie jesteśmy żadnymi, tak jak pewnie doskonale wiecie, terapeutami, nie jesteśmy żadnymi ekspertami, nie jesteśmy żadnymi lekarzami, jesteśmy zwykłymi facetami w tak zwanym wieku wczesnym-średnim, po paru przejściach, którzy zajmują się w życiu poza tym czymś innym, ale nie, tak naprawdę po prostu opowiadają historie i tak jak robimy to w tym podcaście.

Trzymajcie się.

Dzięki.




Zobacz inne treści

Krzysztof Zalewski: czy spokój jest lepszy niż haj?

Czy żałobę da się przeżyć po dwudziestu latach? Czy rzucanie narkotyków zabierze nam talent? Czego można nauczyć się na…

Pierwszy kryzys na trzeźwo

Czy nasze pójście na odwyk to był happy end? Kiedy spadliśmy z różowej chmury? Co robiliśmy, kiedy świat nie…
ACCOUNT
Ulubione
Logowanie
Załóż konto

Na adres e-mail zostanie wysłany odnośnik do ustawienia nowego hasła.

Twoje dane osobowe zostaną użyte do obsługi twojej wizyty na naszej stronie, zarządzania dostępem do twojego konta i dla innych celów o których mówi nasza polityka prywatności.

Password Recovery

Zapomniane hasło? Proszę wpisać nazwę użytkownika lub adres e-mail. Wyślemy w wiadomości email, odnośnik potrzebny do utworzenia nowego hasła.

KOSZYK 0
Dodano do listy ulubionych! ZOBACZ ULUBIONE