Pierwszy dzień nowego życia

Czy katastrofa uratowała nam życie? A może da się bez niej obejść? Jak wyglądały nasze pierwsze kroki po odwyku? Co było większym problem: lęk czy brak pieniędzy? Jak poradziliśmy sobie ze wstydem? Kiedy zobaczyliśmy pierwsze efekty terapii? W kolejnym odcinku wracamy do początku nowego życia.

Nie wiemy, czy wiesz, ale partnerem naszego podcastu jest SOTI Natural – firma, która wie jak parzyć liście herbaty i nie tylko.

Obejrzyj odcinek na YouTube

Przeczytaj rozmowę Jakuba Żulczyka i Juliusza Strachoty z tego odcinka podcastu „Co ćpać po odwyku”

Dzień dobry Państwu, ja się nazywam Jakub Żulczyk, kolega obok nazywa się Juliusz Strachota i witamy Was w kolejnym odcinku znanego, lubianego, wesołego, a czasami niewesołego podcastu „Co ćpać po odwyku”, w skrócie „Po odwyku”.

Dzisiaj jesteśmy sami, będziemy sobie rozmawiać jak zwykle na różne tematy, które może kogoś zainteresują, może się do czegoś przydają.

Zanim przejdziemy do naszej właściwej rozmowy, parę formalności, które od niedawna mówimy przed każdym odcinkiem.

Czyli po pierwsze jeśli podoba Wam się to co robimy i co tutaj gadamy, zostawcie suba, zostawcie lajka i share’ujcie dalej te odcinki u siebie.

Bardzo nam to pomoże i rozkręcić ten podcast, zwłaszcza na YouTubie, możecie nas słuchać i oglądać na YouTubie i na Spotify.

Mamy partnera, tym partnerem jest firma Soti, która robi takie oto pyszne różne napoje, na przykład ten, do których kupowania i spożywania też nieśmiało zachęcamy z całą naszą minimalną umiejętnością reklamowania różnych dóbr konsumpcyjnych.

Zapraszamy Was na stronę poodwyku.pl, zapraszamy Was do zapisywania się na newsletter, który tam jest, zapraszamy Was i zachęcamy do kupowania książek naszych autorów, które wydajemy jako Newhomers.

Łukasz Tchórzewski „Nie pij dziś”, Marta Markiewicz „Bez alko i dragów jestem nudna”.

No i co, po prostu Was do tego wszystkiego serdecznie zapraszamy i zachęcamy, wiedząc, że to trochę niewdzięczna robota, bo współczesny człowiek jest w każdej sekundzie swojego życia do czegoś zapraszany i zachęcany.

Tak jest, a teraz już zachęcamy Was do posłuchania i oglądania nas, a o czym my dzisiaj chcemy pogadać?

Słuchaj, ty rzuciłeś temat taki w naszych jak zwykle bardzo bogatych korespondencjach whatsappowych, że skoro rozmawialiśmy w naszym poprzednim, że tak powiem, solowym odcinku, gdzie byliśmy we dwóch, o tym jak to było, jak byliśmy w ogóle dziećmi i zanim żeśmy się uzależnili i na czym w ogóle polegała ta droga.

Ja mam takie lekkie podejrzenia, że myśmy jeszcze nie wyczerpali tego tematu, no ale to jeszcze przyjdzie na to czas i wydaje mi się, żeby takim prawem z logiką sequela się kierując, pogadać o czymś takim, jaki był właściwie ten pierwszy dzień po wytrzeźwieniu.

Pierwszy dzień może nawet nie tyle po odwyku, co na odwyku.

To wejście w ten, w tę zupełnie, kurczę, nową rzeczywistość, która doprowadziła nas do tego, że siedzimy tu we dwóch na tej bardzo wygodnej kanapie, pijemy sobie fajne pićko i się tam trochę wymądrzamy, a trochę se gadamy po prostu.

Ciekawym zagadnieniem w ogóle jest to, jak datować to wszystko.

Pierwszy dzień po wytrzeźwieniu, to u mnie jest to w ogóle trudno datować jednoznacznie.

Ja przyjąłem sobie jakąś datę symboliczną 15 sierpnia, ale tak naprawdę ja w szpitalu psychiatrycznym na Sobieskiego w związku z moją absolutną, całkowitą nietrzeźwością spędziłem prawie pół roku.

Spędziłem dwa miesiące na detoksie, na oddziale F3 wspaniałym szpitalnym na Sobieskiego, a potem od razu, niejako bez wychodzenia do domu, tak mi to tam umożliwiono, trafiłem do tak zwanego białego domku ośrodka terapii uzależnień, który mieści się…

Czyli czekaj, ile ty nie byłeś w domu?

Ile czasu?

No prawie pół roku.

Pół roku, bo jesteś w szpitalu?

Tak, miałem takie wyjście na weekend generalnie, żeby się przepakować.

Czyli trochę jakbyś w pierdlu siedział, miałeś taką sytuację.

Wiesz co, to jest ciekawe, rzeczywiście oddział F3 był zakratowany i ja tam trafiłem jakoś latem i już tam jak wychodziłem, to już jakiś chyba śnieg się pojawiał.

To ty jesteś gitem, Julek.

Przemianę, tak, to tak czasami o sobie myślę, taką przemianę pół roku obserwowałem, nie czułem się tam jak w więzieniu.

Paradoks polega na tym, że ja, już zresztą o tym wspominałem, do tego szpitala psychiatrycznego bardzo chętnie wracam.

To był bardzo szczególny moment, jeżeli półrocze można nazywać momentem.

Był moment bardzo wielu przemian.

Ja oczywiście, nie można powiedzieć, że ja tam trafiłem bardzo z własnej woli.

Ja tam trafiłem w pewnym bezwładzie, moja mama mnie zawiozła tam, kiedy ja już byłem w jakimś zespole odstawiennym od całej masy różnych substancji.

I tak zalegałem chyba w łóżku od tygodnia, po prostu nie byłem w stanie się ruszyć.

I to jest ten moment taki, pierwszy moment bardzo szczególny, bo on nie był specjalnie zależny od mojej woli, ani od decyzji.

To po prostu moja mama mi uratowała życie, ale z drugiej strony można powiedzieć, że ja myślę, że tych momentów w ogóle wcześniej się trochę pojawiało, kiedy się uchylała jakaś furtka.

Ale tu ta furtka się uchyliła, ktoś wstawił nogę, że tak powiem tam, a ja już nie miałem siły się bronić.

Zostałem przez tę furtkę przepchnięty.

I to był taki pierwszy krok za to ogrodzenie.

Bo wcześniej trafiałem, wiesz co, trafiałem na jakąś tam pierwszą wizytę, konsultację w jakiejś tam terapii uzależnień na Goplańskiej i tak dalej.

I potem już dwa dni później uważałem, że to wszystko nieprawda.

Zdarzało mi się.

Ale wtedy się tam znalazłem w całkowitej bezsilności, bezbronności, w takim poczuciu, że już kompletnie nie wiem co robić.

Niech ktoś inny podejmie za mnie decyzję, ja się jakby poddaję i oddaję.

To było pierwsze takie, ja to do dzisiaj jestem w stanie w ciele odtworzyć, ten rodzaj ulgi, którego wtedy doznałem, że być może pierwszy raz w życiu oddaję się w jakąś taką bezpieczną sytuację, oddaję się opiece.

Powierzam się komuś, nic z tego nie rozumiem, absolutnie wewnętrzny opór cały czas we mnie jest.

No i ja tam się do tego szpitala zalogowałem, przyszedłem, przesiedziałem dwa miesiące jedząc te wspaniałe szpitalne śniadania i byłem tam odtruwany.

Najpierw bardzo się tego odtrucia bałem, że jak te wszystkie benzodiazepiny ze mnie zejdą, to pod nimi nastąpi jakaś katastrofa.

Pierwszym moim doświadczeniem…

Ale powiedz taką rzecz mi, bo odtruwanie, ja nie musiałem się nigdy z leków odtruwać.

Czy to w ogóle, z tego co ja wiem, czy to nie jest tak, że z tych leków schodzi się partiami?

Czy to nie jest tak, że się obcina…

Więc tobie stopniowo zmniejszano dawki tych benzodiazepin?

To było tak, że ja ponieważ ćpałem Xanax, po prostu największe gówno pod słońcem, jeśli chodzi o jakby uzależnianie się.

I tam za pomocą innych benzodiazepin zmniejszano mi dawki.

Ja miałem tę dawkę we krwi bardzo wysoką, byłem podejrzewany przez pierwsze dwa tygodnie o to, że ja sobie tam coś…

Idę do kibla i chcę tam coś ćpam, a ja po prostu miałem bardzo wysokie stężenie.

Byłem tam tak bardzo dobrze przeprowadzony, zresztą między innymi byłem przez tutaj naszego gościa Andrzeja Silczuka.

Bardzo dziękuję jeszcze raz jakby z tej pozycji tutaj.

Andrzej był lekarzem, który mnie tam prowadził na oddziale.

No i jakby zostałem w taki sposób odtruty.

To było dla mnie pierwsze fantastyczne objawienie w tej całej historii cierpienia dwudziestoletniego, że to czego ja się najbardziej bałem, to nie nastąpiło.

To znaczy zostałem odtruty z benzodiazepin, a pod tym nie nastąpił jakiś atak paniki, lęku i tak dalej i tak dalej.

Po prostu te takie stany nerwicowe, których ja się najbardziej obawiałem, się nie pojawiły.

Ja w tym stanie względnej, bym powiedział, takiej względnego odtrucia, bardzo świeżego, kiedy już po prostu na oddziale stwierdzono, że substancji w organizmie nie ma, zostałem przelogowany do ośrodka terapii uzależnień, ale uwaga, to było bardzo istotne, dlaczego się tak to udało zrobić, bo całe szczęście byłem też uzależniony od alkoholu.

Osoby, przynajmniej wtedy, kiedy ja byłem na terapii, osoby uzależnione od samych benzodiazepin, nie przeniosłyby się do ośrodka terapii uzależnienia od alkoholu.

Ponieważ ja miałem bardzo dużo różnych uzależnień, to tam się znalazłem w tym ośrodku.

I wiesz co, to co ja pamiętam z tego czasu, to jest uczucie bardzo przedziwne.

Po pierwsze, oczywiście odkrywał się pod tym jakiś lęk, że ta rzeczywistość, która jest za murem szpitala, mnie jednak dopadnie.

Długi, komornicy, komuś coś ukradłem i on mnie ścigał i tam na korytarzu w szpitalu wisiał taki jeden telefon.

Jak to się kojarzysz, że są na przykład w więzieniach albo w szpitalach, jeden aparat telefoniczny na kartę chyba.

Że ktoś zadzwoni na ten aparat.

W sensie, że ktoś się dowie gdzie ja jestem i na ten aparat ktoś zadzwoni i tam oddziałowa powie „Hej, do ciebie telefon, ja odbiorę” i tam będzie ten typ, co mu zajebałem laptopa.

I to był we mnie lęk taki i ja się bardzo kurczowo tego szpitala psychiatrycznego trzymałem, bo czułem się tam bezpiecznie i czułem się tam w jakiś sposób taki uprawniony.

Tam poczułem, że mi wolno istnieć.

I tu jest twoje miejsce.

To jest moje miejsce.

Tu tacy jak ja się właśnie znajdują.

Ale oprócz tego, że kiełkował lęk i to był lęk bardzo realny chyba taki, w sensie chyba największy lęk był we mnie finansowy, bo ja miałem koszmarne długi.

Te ścigały mnie te prowidenty, komornicy.

To jaka była kwota mniej więcej tych długów?

To było prawie 100 tysięcy.

To była kupa pieniędzy.

Ja te pieniądze spłacałem później jakieś 3 lata.

Po prostu było to dla mnie bardzo niewdzięczne.

Natomiast to jaki, że tak powiem kapitał we mnie to wybudowało w tym sensie, że ja, a przecież ja też wtedy bardzo długo nie miałem pracy, a później miałem pracę bardzo kiepsko płatną taką.

W tym sensie, że to wymagało trochę ekwilibrystyki takiej w tym sensie, że ja pisałem odręczne listy do banków, że „proszę państwa ja niestety mam taką sytuację, że jestem uzależniony, właśnie się leczyłem i proszę o rozłożenie na raty”.

W sensie przeszedłem przez te takie fazy, z których wszystkie mogłyby być totalnie upokarzające w tym sensie, ale ja przeszedłem przez nie z taką całkowitą pokorą w tym sensie.

To był taki czas właśnie jaki był, że trzeba było pisać do banków, trzeba było gadać z komornikami, ale ja jednocześnie się, stary jak ja się bałem, jak ja już później mieszkałem z mamą na Gocławiu z powrotem po tym szpitalu, ja codziennie wyglądałem przez okno, że była ta pora że idzie listonosz, nie?

I czy ten kurde niebieski typ mi tam wsadzi coś od komornika, ja później z takim kurwa bijącym sercem, po prostu jak nigdy więcej mi tak serce nie biło, jak wtedy, że lazłem do tego żeby też być w ogóle pierwszy, żeby to napięcie zniwelować, po prostu żeby wiedzieć co to za komornik i za co mi tam wyszło.

Tak naprawdę z tego co opowiadasz, te pierwsze dni to Ty miałeś dwa, czyli pierwszy dzień to był dzień Twojego znalezienia się w szpitalu, a drugi dzień, tak jak sobie to wyobrażam, to był ten pierwszy dzień w którym Ty w ogóle nie wziąłeś Xanaxu.

Trochę tak, i alkoholu, i też innych tam paru substancji.

No ale alkoholu rozumiem od pierwszego dnia w szpitalu już nie przyjmowali.

Tak, tak, tak, no wiesz Xanaxu też od pierwszego dnia, bo tam na jakimś relanium się schodzi i tak dalej.

Czyli nie dostajesz Xanaxu.

Nie, nie, absolutnie, nie, to się na takich, na relanium akurat w moim przypadku.

Ale relanium to nie jest benzodiazepina.

To jest benzodiazepina też.

No ale to jest odtruwanie, to jest bardzo istotne też, że to nie jest leczenie uzależnień, tylko to jest po prostu odtruwanie, to jakbyś na kroplówkę po melanżu pojechał, po prostu, nie?

Ale pamiętasz ten dzień, kiedy w końcu nie dali Ci tego relanium?

Czy on się różnił czymś od tych poprzednich dni?

Czy to było takie bardzo miękkie, powolne opadanie, takie lądowanie?

To było miękkie i powolne, wiesz co, to było dla mnie, w ogóle był to czas dla mnie bardzo ciekawy, ponieważ tam dwa miesiące na tym detoksie siedziałem i ja tam przeczytałem z powrotem po latach bardzo dużo książek.

Pamiętam „Tajny Dziennik” Mirona Białoszewskiego, w sensie wielkie, jakieś różne księgi z powrotem czytałem.

Nic innego nie miałeś do roboty trochę.

Nic innego nie miałem do roboty i czytałem te książki.

I jakby pani doktor mnie straszyła, że mi siądzie koncentracja, że ja zaraz nic nie będę czytał, a ja kurwa siedziałem i czytałem.

I to mi się tak przekłada, to wspomnienie na takie poprzednie, jeszcze jak, nie wiem, mam lat naście, jestem chory i też nie mam nic innego do roboty i czytam komedię ludzką Balzaka, nie?

I to są takie dwa momenty w moim życiu superintensywnej lektury, po prostu.

I jakby ja po prostu czytałem tam bardzo dużo książek.

Taką przeżyłeś trochę czarodziejską górę tam, skoro już jesteśmy w tym takim idiomie lektury.

Trochę tak, były takie momenty, że z tego szpitala nas wypuszczano na wybieg i to była już jesień i tam były jabłonki takie i jabłka kwaśne spadały i myśmy te jabłka zbierali i sobie jedli, nie?

Albo siedziałem za tymi kratami, wiatr, wiał taki jesienny wiatr i ja sobie wyobrażałem, że ja jestem gdzieś, że to jest taka, wiesz, bryza morska i tak dalej i tak dalej.

I bardzo dużo mam takich, albo po prostu bardzo dużo chodziłem wzdłuż korytarza, jakby po prostu bardzo dużo, bardzo dużo łaziłem.

Ale później musiałem z tego szpitala wyleźć i to było super trudne.

Wiesz co?

Kurczę, a ja bym jeszcze zaczepił trochę się w ogóle o ten Xanax.

No?

Bo powiedziałaś jeszcze jakiegoś, że to jest straszne gówno, nie?

Do uzależniania się, nie?

Ja nie byłem uzależniony, znaczy ja brałem benzodiazepiny w ostatniej fazie picia, brałem je przeciwlękowo, brałem Lorafen z kolei, no to jest chyba to samo, tylko pod inną nazwą.

Brałem ten Lorafen i brałem go przez parę miesięcy i w sumie jak przyszedłem się leczyć, to byłem już też po paru miesiącach brania tego Lorafenu i picia jednocześnie i robienia innych rzeczy, tylko ten Lorafen jakoś tak nie schodziłem z niego, nie byłem odtruwany, bo mi powiedzieli, że to jest jakby za krótko i poza tym ja też zrobiłem sobie przerwę od tego Lorafenu raz, zrobiłem sobie przerwę, bo się zwyczajnie nastraszyłem, bo ja po prostu na jakimś ciężkim zjeździe wziąłem dwa Lorafeny i po prostu wszedłem do wanny i zasnąłem w tej wannie i ostatnio ocknąłem się jakby w momencie, w jakimś takim jak głowa do wody zjeżdżała, mnie obudziło, że woda mi wpada do nosa i się strasznie przestraszyłem i potem jakoś tak w ogóle przerwy sobie pamiętam robiłem, więc ja nie byłem takim uzależniony tak fest od tych benzodiazepin, ale też czułem to, co one robią, ale wiesz, leki, uzależnienie od leków w ogóle w Polsce to jest taka trudna, w ogóle też taka zbadana, wydaje mi się jeszcze złapana sprawa, chociaż jesteśmy chyba potwornym w ogóle jakby narodem lekomanów, ale wiesz, każdy lek ma w ogóle jakieś zastosowanie, o to mi chodzi, nawet te benzodiazepiny przeklęte też mają swoje zastosowanie i są takie sytuacje, w których ktoś przychodzi do psychiatry i nie ma dla niego innego wyjścia, na przykład musi dostać te benzodiazepiny, bo na przykład stało się w jego życiu coś strasznego po prostu i sobie jakby totalnie inaczej jakby nie da rady musi te benzodiazepiny brać, bo inaczej jego organizm nie będzie mógł normalnie funkcjonować, nie będzie mógł spać na przykład, nie, jakby wiesz, funkcje życiowe, już jest zagrożenie funkcji życiowej z powodu jakiejś tam traumy i tak dalej i moim zdaniem, a te wiesz, jak te benzodiazepiny ci weszły, bo to mnie ciekawi, czy to była konsekwencja po prostu jakiejś wizyty u lekarza, recepty i tak dalej, czy to było tak, że ktoś gdzieś ci powiedział, ty w sumie na przykład to tak jak sobie zjesz ten Xanax, to w ogóle jest fajnie.

Okej, to ma chyba kilka etapów.

Po pierwsze jak byłem nastolatkiem i miałem te zaburzenia lękowe, o których żeśmy gadali w pierwszym odcinku, to ja zacząłem szukać pomocy, znaczy mama mi pomagała tej pomocy szukać i trafiłem do psychiatry, który to psychiatra zrobił bardzo dziwną rzecz, bo nas to, nie pamiętam ile lat miałem wtedy dokładnie, ale stwierdził, że fantastycznie, to on ma taką eksperymentalną terapię, no i ta eksperymentalna terapia polegała na tym, że on testował na mnie węgierskie benzodiazepiny, które może zostaną wprowadzone do obrotu.

W sensie, w ogóle to jest dla mnie surrealistyczne wspomnienie bardzo, ale to było pierwsze moje zetknięcie albo z benzodiazepinami, albo z placebo.

Jak one na Ciebie działały?

Ja pamiętam taki moment, że ja po prostu od pewnego momentu domagałem się benzodiazepin, bo wiedziałem, że one przynoszą ulgę bardzo szybko.

Następnie miałem zetknięcie z benzodiazepinami już w momencie, kiedy byłem mocno, naprawdę mocno uzależniony od alkoholu, a ponieważ te benzodiazepiny działają na te same receptory, to mi wskoczyło.

To ja zacząłem to traktować wymiennie.

No tak.

Bo rano jest lęk, rano jest kac i wtedy…

I miałem te…

I sobie, tylko że je zdobywałem, powiedzmy sobie tak raz były, raz nie były i tak dalej i tak dalej.

Jak byłem po trzech dniach tak przepity to strasznie to próbowałem je zorganizować, a później jak miałem koło trzydziestki, to był jakiś taki ciąg w moim życiu zdarzeń, że nabawiłem się stresu pourazowego.

Przynajmniej tak psychiatra stwierdził, a być może to był jakiś nawrót nerwicy i mi przepisał Xanax.

Wtedy ten Xanax mi wskoczył tak idealnie.

Ja już byłem totalnie uzależniony od alkoholu.

Miałem też jakby z organizmu, że tak powiem, taką potrzebę ulgi bardzo silną.

I wtedy jak już zacząłem ten Xanax brać, to go nie przestałem brać przez kilka lat.

I dojechałem do jakichś takich dawek, że w sensie byłem w stanie cały listek ci zeżreć po prostu.

Książkę napisałeś o tym, „Relaks amerykański”, którą też w ogóle bardzo polecamy książkę Julka, „Relaks amerykański”.

Można chyba dalej ją kupić, nie?

Nie można, ale ją wydamy za jakiś czas.

Wydamy ją, o właśnie.

I to jest kurcze informacja, którą warto zapamiętać.

No więc wiesz, to jest też coś takiego, że przez ten Xanax, który ci długo zostaje w organizmie dłużej niż alkohol, ciężko powiedzieć, że ja przez kilka ostatnich lat w ogóle miałem jakikolwiek dzień, kiedy byłem, wiesz, no trzeźwy to nie był, wiesz, nawet suchy, nie?

Albo czysty.

Po prostu, bo on bardzo długo w tym organizmie siedzi.

Kłopot z Xanaxem był taki, że nawet jak próbowałem go odstawiać i wydawało mi się, że trzy dni mi się udało, cztery dni mi się udało, pięć dni mi się udało, ale to napięcie związane z jego obniżeniem we krwi pojawiało się na przykład po tygodniu, nie?

I wtedy tę abstynencję łamałem, bo nie byłem w stanie wytrzymać.

I Xanax albo benzodiazepiny, które są wbrane długo i w wysokich dawkach, no odtruwa się w warunkach szpitalnych bardzo często, prawda?

Bo samemu sobie bardzo trudno z tym poradzić.

No, ale to tylko substancja, nie?

Jakby pod tymi substancjami to jakby myślę sobie, że obydwaj mogliśmy mieć podobnie ostatecznie na sam koniec.

Ale wiesz co, to co jest, bo z jednej strony był lęk, a z drugiej strony było we mnie takie uczucie, którego ja już nigdy później nie doświadczyłem i to jest uczucie, to nie jest uczucie pustki, tylko pewnej pustości, w sensie pewnej otwartości, nowej otwartości na świat.

Wtedy jak wyszedłem z odwyku i zacząłem się jakoś trochę sobie radzić z tym, kurczę, z tą obsługą tych listów od komorników, z tym, trochę z tą obsługą relacji, znalazłem sobie po iluś miesiącach jakąś pierwszą robotę.

I co to była za robota?

No, robiłem posty na Facebooka w agencji reklamowej, co więcej, robiłem posty reklamujące alkohol generalnie.

To w sensie po prostu, nie?

Jakby reklamowałem, nie ważne jaki alkohol generalnie, ale między innymi, nie to, że tylko, ale jakby to też taka jest, jakby taka rzeczywistość.

Ludzie trafiają, jakby wiesz, po odwyku często do pracy w barze, nie?

No bo jakby, po prostu tak jest, nie?

Natomiast, i oczywiście byłem strasznie, i to był też czas wstydu i takiego poczucia upokorzenia.

Ja się wstydziłem tego i oczywiście w tej tak zwanej zwykłej, normalnej pracy szeregowego pracownika, no bałem się długi czas przyznać o co tu chodzi.

Dlaczego ja dwa razy w tygodniu wychodzę jeszcze o 16, bo miałem terapię ambulatoryjną, no więc mówiłem, że mam rehabilitację na kręgosłup.

I żyłem jeszcze w takim, i tego nie mogłem, przez długi czas nie byłem w stanie skapować tego, kurwa, polazłem się leczyć, przeleczyłem się, kurczę, robię wszystko, a ja cały czas jestem w tym takim, łażę za opłotkami, po prostu ze spuszczoną głową i się wstydzę tej jedynej prawdy o mnie, nie?

No i dlatego wtedy też, jakieś pół roku zrobiłem rzecz dosyć niebezpieczną chyba, bo w dużym formacie napisałem tekst o swoim uzależnieniu od… Ja do dziś pamiętam ten tekst.

No i wydaje mi się, że on był mocny, a on był dla mnie bardzo ostatecznie wyzwalający, bo w tej dużej agencji reklamowej, w której pracowałem, jako szeregowy pracownik, a nie, wiesz, pisarz, kurwa, przedsiębiorca, podcaster, coś tam, wiadomo jakby ten, to jakby wszyscy się momentalnie dowiedzieli, że to ja.

No i przyleciał prezes i mi pogratulował, że świetny tekst.

I koniec historii, nie?

A bałem się, w ogóle, kurczę, ale to czarnowidztwo, to wiesz co, to jest swoją drogą temat na jakąś osobną rozmowę.

Ja to mam do dzisiaj.

Ja to mam do dzisiaj.

To jest takie jakieś, w ogóle, kurczę, taka cecha tej neuroatypowości podstawowej, w ogóle, taka, wiesz, adehadowa, że ja wszędzie widzę jakby najczarniejszy rozwój wydarzeń.

W każdej możliwej sytuacji.

To jest, znaczy on mi tak miga, jak taki flesz.

Ja to już wiem, że to jest ten flesz.

Ja wiem, że to jest, jakby znam, rozumiem, że to jest to złudzenie, ale jest to strasznie sugestywne.

I zawsze zakładam jakąś najgorszą, w ogóle, jakby, oczywiście czasami też zakładam najlepszą, co z kolei jest taką drugą stroną, tą euforią, tą manią, ale to wtedy, wiesz co, też tak, też pamiętam te swoje pierwsze dni i też tak było.

Tylko, wiesz co, moja historia w ogóle jest zupełnie inna.

Ten pierwszy dzień jest zupełnie inny od twojego.

Ja byłem…

To było chyba u mnie tak.

Ja chyba nie odpowiadałem nigdy w ogóle tej historii.

U mnie dosyć szybko poszło z perspektywy czasu zapadnięcie się już w taki stan, który był bardzo, bardzo zły.

I tak naprawdę, ja oczywiście w ogóle nie chciałem tego widzieć.

Uważałem, że jest wszystko w porządku i uważam, że to jest naturalna, normalna część mojego życia i to, że w ogóle ja to robię codziennie, jakby w sensie piję albo ćpam, albo imprezuję jest kompletnie czymś dla mnie takim w ogóle obojętnym i że na tym po prostu polega praca.

Bardzo w ogóle byłem, wiesz, łapałem jakieś dorywcze, w ogóle bezsensowne zajęcia.

Odwiesiłem w ogóle pisanie, które do dzisiaj jest taką chyba najważniejszą dla mnie sprawą, przynajmniej w życiu zawodowym.

Odwiesiłem w ogóle na kołek.

I oczywiście nagrywanie z Tobą podcastu.

Odwiesiłem to w ogóle na kołek i byłem w jakimś takim wirniku takiego w ogóle życia, które pozornie było jakieś takie, wiesz, no tu wynajmowałem jakieś mieszkanie z kolegą, tu coś tam, tu jakaś była jedna partnerka, potem jej nie było.

Oczywiście, wiesz, też różne relacje to były z perspektywy czasu.

Tu był jakiś, tu był jakiś, tu jeden kolega, tu drugi, tu trzeci, tu różne towarzystwo, ale to wszystko było podporządkowane temu jakiemuś po prostu tak naprawdę oczywiście piciu i ćpaniu i to w ogóle nie ma o czym gadać.

W pewnym momencie zacząłem się potwornie źle czuć psychicznie.

Potwornie.

I to, czym ja sobie tę ulgę przynosiłem, już w ogóle tej ulgi mi nie dawało.

I nie dawało mi nawet w takich dawkach uderzeniowych.

W takich dawkach po prostu już tak, że mój organizm nie tolerował ani takiej ilości alkoholu, ani takiej ilości tego, czy ilości śmego.

Po prostu nie przynosił tej ulgi poza tą chwilową, doraźną ulgą, kiedy to trwało.

A potem przychodziło jakby to trzeźwienie i po prostu poziom lęku, poziom neurozy, poziom cierpienia, poziom jakiegoś w ogóle takiego, takiej rozpaczy był po prostu, wiesz, z perspektywy czasu okropny.

A wtedy jeszcze było tak, że ja się wkręciłem w jakąś taką, wiesz, romantyczną historię z perspektywy czasu, taką dosyć przelotną, tak?

Taką w ogóle błahą.

Tylko, że ja już byłem w takim wtedy stanie, że wiesz, że mój kolega to potem skomentował tak, że wiesz co, no ja nie chcę broń Boże teraz powiedzieć niczego w ogóle o jakiejś osobie źle, bo to wszystko były w ogóle super, fantastyczne osoby i są dalej.

Tylko chodzi mi o to, że ja byłem w takim stanie, że gołąb by się pojawił.

Ja bym się wiesz w gołębiu po prostu jakby zauroczył.

Ale miałem wtedy taką romantyczną sytuację w ogóle wtedy z super osobą, tylko ta osoba bardzo szybko w ogóle dała dyla, bo mi się wydaje, że po prostu zobaczyła co się dzieje jakby i to nie trzeba było jakiegoś wielkiego tutaj IQ, żeby zobaczyć co się dzieje.

A ja po prostu kompletnie w ogóle to, znaczy nie byłem w stanie tego przeżyć jakby wiesz.

Nagle się zamieniłem, będąc już dorosłym człowiekiem, trzydziestoletnim, zamieniłem się w jakiegoś w ogóle Wertera cierpiącego, ale mnie to po prostu…

To była taka sytuacja jakiegoś obdarcia ze skóry, bo ta sytuacja sama w sobie dosyć taka banalna sprowokowała jakieś w ogóle wiesz, wszystkie takie te rzeczy, takie te mechanizmy o tym, o takim opuszczeniu, o jakimś takim w ogóle lękach przed jakąś samotnością.

Jakieś w ogóle te wiesz, takie to wszystko w ogóle wylazło na wierzch i się splotło w jakiś taki potworny ten.

No i wiesz ja wtedy wpadłem w jakieś takie już potworne ciągi i w końcu też miałem, też moja mama tak jak u ciebie jest też jedną z bohaterek tej historii.

Mianowicie to wyglądało tak, że może nie jak u ciebie, że mama cię zawiozła do szpitala, ale ja też już tak bardzo nie miałem żadnych hamuców, że ja po prostu dostałem też ciągów w domu u rodziców.

No i ten ciąg tak trwał i w pewnym momencie moja mama z moim bratem zeszli na dół i powiedzieli mi, że ja w ogóle muszę się leczyć.

I do mnie to wtedy dotarło od razu.

To nie było tak, że jakoś stanąłem oporem, to było takie aż do mnie, trochę to mnie zadziwia, że do mnie to dotarło od razu.

Że ja nie miałem w ogóle jakby słuchaj momentu takiego w ogóle wypierania i tak dalej i tak dalej.

Ja momentalnie rozpoznałem jaka ta sytuacja jest taka w ogóle dziwna, zła, ale też zrozumiałem, że ja nie mam już nic innego do roboty.

Że już nie mogę nic innego robić.

Że to co jak to teraz w ogóle wygląda nie może dalej jakby trwać, nie może dalej w ogóle kontynuować.

I po prostu jakby wiesz, nie pamiętam dokładnie jakby dalej co tak wiesz godzina po godzinie, ale pamiętam, że to była chyba kwestia dnia albo dwóch, kiedy ja wróciłem do Warszawy i poszedłem po prostu się leczyć.

I też miałem coś takiego w ogóle wtedy, że ten pierwszy dzień pamiętam, że to było pójście, pierwszy dzień kiedy napiłem się alkoholu pamiętam, że poszedłem w ogóle zrobić do ośrodka ten test rozwiązać na konsultację.

Od razu dostałem zalecenie, że ja muszę iść.

Nie było żadnych w ogóle jakby tam wątpliwości.

I wiesz, pamiętam w ogóle ten moment, że ja wychodzę z tego ośrodka, poszedłem do kina na film „Pod Mocnym Aniołem”, żeby było śmieszniej, który jakoś tak myślałem, że taka była potrzeba może jakiegoś we mnie takiego dramatycznego momentu, czy jakiegoś takiego wysokiego „C”, czy żeby to jakoś symbolicznego jakiegoś takiego gestu.

Kompletnie jakby nie miało dla mnie znaczenia, ja w ogóle nie pamiętam o czym ten film był.

Przysnąłem chyba w ogóle na nim w tym kinie z tych wszystkich emocji.

I kurcze, potem się zaczął taki, wiesz, byłem tak super elektryczny, pełen jeszcze jakichś tych emocji, takich w ogóle dziwnie poukierunkowanych.

Wtedy mi się wydawało, że ja mam w ogóle jakieś serce strasznie złamane i tak dalej.

Że jak poszedłem pierwszy raz na grupę, bo ja nie dostałem skierowania na zamknięty ten, bo też nie byłem aż w takim stanie złym, nie?

Poszedłem pierwszy raz na grupę i opowiedziałem jakoś pół godziny swoją historię tak naprawdę tej relacji, tej sytuacji, tej dziewczyny, tej osoby i tak dalej.

I po pół godzinie wszyscy na mnie tak patrzyli jakbym ja przyszedł jakiś taki porażony prądem i jedna z koleżanek popatrzyła na mnie i powiedziała „Słuchaj, ja kompletnie nie rozumiem o czym ty opowiadasz.

Zupełnie ja nie rozumiem w ogóle o czym ty mówisz.

Nie da się tego zrozumieć, nadążyć za tobą, ale ładny masz głos”.

I to było takie wiesz…

To był jeden z takich…

Dokładnie ten moment pamiętam, to było takie jakbym ja się z jakiejś wody wynurzył i wiesz… i zaczerpnął powietrza.

Że ja nagle zacząłem łapać jakiś w ogóle kontakt z rzeczywistością.

Bo się okazało, że mam go…

No kurde, że ja jadę jakimś samochodem, któremu czarne szyby ktoś w ogóle, wiesz…

Czarną jakąś taką płachtą ktoś szyby przykrył.

Że ja w ogóle nie wiem, nie widzę w ogóle dokąd ja jadę i co się dzieje, a jadę dosyć szybko.

Ale pamiętam też, że ty powiedziałeś, że miałeś taką ulgę z tego powodu, takie poczucie, że ty jesteś zaopiekowany nagle, nie?

Ja też to poczułem, pomimo tego, że ja nie byłem zamknięty, no ale ta terapia to też była taka szkoła, 3 czy 4 razy w tygodniu trzeba było tam przyjść.

I było to poczucie takie bezpieczeństwa, które brałem sobie z tej sytuacji, że też miałem długi, nie aż takie jak ty, no ale miałem długi, miałem zmaksowane karty kredytowe w ogóle, takie, wiesz…

Dosyć z takim dużym limitem i też musiałem to pospłacać.

I też nie miałem żadnych w perspektywie źródeł, w ogóle jakiegokolwiek, po prostu tak naprawdę zarobku takiego, wiesz, żeby to zaraz się wydarzyło.

No jakoś to mi się udało tam potem dociągnąć, ale to nie jest to aż tak ważne dla tej opowieści.

Ale miałem to poczucie bezpieczeństwa, wiesz co, że ja po prostu teraz to ja się leczę.

Więc co sprawia, że jestem pod jakimś takim parasolem trochę ochronnym?

Ja się teraz leczę.

Ja jestem na terapii, ja się leczę i co będzie dalej to zobaczymy, niech się dzieje, ale teraz ja tu jestem i jestem właśnie w jakiejś formie takim zaopiekowany i zobaczymy co będzie dalej.

A po miesiącu czy tak po dwóch, jak ja już trochę tak złapałem w ogóle, wiesz, takie wyraźniejsze to co widzę stało się takie wyraźniejsze, to ja nagle skumałem coś takiego, że ja się zaczynam po prostu dużo, dużo lepiej czuć fizycznie i weszła ta taka faza mi bardzo mocno, która się nazywa fazą miesiąca miodowego.

Która potem dosyć zakończyła się z przytupem, ale też byłem na to przygotowany, bo mnie przed tym ostrzegano.

Natomiast wynikało to z tego, że ja nagle już nie cierpiałem.

Nie miałem tych lęków, nie miałem tych kacy, nie miałem tego wszystkiego w ogóle i nie cierpiałem.

I sama ta nagła, gwałtowna zwyżka tego samopoczucia, która mnie napełniła jakąś taką nadzieją i w ogóle taką wtedy pogodą ducha i jakimś takim patrzeniem na świat w takich pozytywnych, dobrych barwach, to trzymało mnie bardzo długo ku górze.

Ale właśnie ten pierwszy dzień jest taki, tak jak powiedziałeś, to jest takie trudne do opowiedzenia, bo jest jakieś takie…

Widziałem ostatnio taki filmik, na Instagramie mi się wyświetliła jakaś taka rolka.

Akcja się dzieje, wydaje mi się, oczywiście tu musi się gdzieś dziać na wschodzie, że chłop, pływak płynie pod lodem, wpływa pod lód, bo trenuje w ten sposób, morsuje i zaczyna pływać pod lodem.

I stoją jego tam opiekunowie, zawodnicy na tym lodzie i nagle widzą przez ten lód, że on się gubi, po prostu on nie wie gdzie jest, traci orientację, nie wie gdzie jest ten otwór.

I zaczyna panikować, że tak płynąć, robić takie ósemki pod lodem, a oni też zaczynają panikować, walić w ten lód i próbują go jakoś nakierować na to wyjście.

No to ja trochę właśnie, wydaje mi się, byłem trochę jak ten pływak.

Tak, ja też byłem jak ten pływak, dlatego słuchałem tych ludzi, co walą w ten lód.

Ale fajne jest to, co nazwałeś fazą „teraz to ja się leczę”, bo to jest coś, co mi dało przyzwolenie w zasadzie na bycie z sobą, w sensie na bycie w tym momencie, w takiej konfiguracji i to był taki pewien stan zawieszenia.

„A teraz to ja się leczę” to po pierwsze jest taka metoda chyba, żeby pewne rzeczy w ogóle odłożyć na później, „a teraz to ja się leczę”, ale to „teraz to ja się leczę” rzeczywiście pozwalało mi na komunikowanie się ze światem, w sensie „stary, oddam ci za tego laptopa, ale teraz to ja się leczę, nie mam pracy, nie mam pieniędzy, szanowny banku jakiś tam, kurde, coś tam, szanowny panie komorniku, coś tam” i tak dalej, i tak dalej.

I to mi w ogóle weszło w krew.

I ja dosyć szybko nauczyłem się żyć w tej konfiguracji, której się bałem najbardziej na świecie.

Dosyć szybko nauczyłem się żyć w tej konfiguracji, że „hej, tak, jest taka rzeczywistość, że napierdala do mnie komornik”.

W sensie to tak jest, to taki jest moment.

W sensie tak to sobie zorganizowałem, teraz robię wszystko, co w mojej mocy, żeby z tego wyjść.

Nie wiem, co jeszcze tam dalej będzie, prawdopodobnie moje życie się skończyło, ale spróbuję, w sensie, bo ten cały element bajkowy zniknął, nie napiszę już żadnej książki.

Bo już jakby fantazja moja została ucięta i tak dalej, i tak dalej.

Pracy nie mam, pieniędzy nie mam, a w ogóle to moje życie się kompletnie nie udało.

Ale teraz to jest, trzeba napisać list do komornika, nie?

I chodzić codziennie do AA, i chodzić na terapię i nic więcej.

Teraz to ja się leczę.

Ja miałem fantastyczny splot zdarzeń w tym moim życiu poodwykowym, że na swojej drodze bardzo szybko napotkałem nauczyciela zen.

I to wszystko, ja z taką bardzo podstawową potrzebą zacząłem na to zen chodzić i pobierać nauki u tego nauczyciela, czyli z taką potrzebą był po prostu lęk, nie?

Chciałeś się pozbyć lęku.

Chciałem się tego lęku pozbyć, co ciekawe, że to w takiej konfiguracji zen, terapia i ta cała masa jeszcze różnych innych rzeczy, które robiłem, bo się po prostu poświęciłem temu bez reszty.

I to jest bardzo istotne, że ja postanowiłem być prymusem w tym.

Postanowiłem chyba sobie i światu pokazać, że kurwa nie jestem taki najgorszy na świecie.

To była moja bardzo silna motywacja.

Chociaż ja naprawdę nie widziałem tam jakiejś bliskiej perspektywy, że moje życie zacznie mi się podobać, bo kurde po prostu w ogóle te pieniądze to była podstawową sprawą wtedy.

Wtedy to była kwestia pieniędzy.

Ich braku.

Po prostu.

Z tej perspektywy jak bardzo inne rzeczy wymagały i wymagają nadal naprawy, a ja na tych pieniądzach to wszystko opierałem.

Ale wiesz, to nie jest takie byle co, bo te pieniądze to jest jakieś podstawowe poczucie bezpieczeństwa.

To, że zacząłem chodzić na zen, to ta praktyka zen, praktyka medytacyjna i słuchanie mojego nauczyciela zaczęło mieć bardzo szybko takie mierzalne rezultaty.

Na przykład tak jak miałem kłopoty przez całe życie z zaśnięciem, tak po trzech miesiącach takiej codziennej praktyki medytacyjnej, któregoś dnia się położyłem w kimę i po pięciu minutach spałem.

A następnego dnia tak i tak.

Jakby zacząłem to z tym wszystkim łączyć.

A potem pomimo tego, że tych pieniędzy nie było i komornicy nawalali do mnie drzwiami i oknami.

I pan z Providenta ze swoim szefem i w ogóle to jest groteskowa instytucja.

Nie miałem do czynienia.

W sensie, bo tam przyjeżdża ktoś do ciebie do domu, wchodzi, coś podpisujesz, on ci daje pieniądze, a później jak sobie z tobą nie radzi to przychodzi z pomocnikiem, albo ktoś inny przychodzi.

Ale ten pomocnik jest jakiś agresywny.

Nie, nie, nie.

To chyba ma psychologia działać generalnie, bo z Providentem też mi się udało dogadać tak, że mi rozłożyli na raty.

Ale Provident jeszcze ma ten wstydliwy aspekt.

Jest to obarczony brand.

Obarczony brand.

Sami żeście sobie ten los zgotowali.

Natomiast tak było, że przecież moja sytuacja się znacząco nie poprawiała, ale lęk zniknął.

Lęk przestał grać taką rolę paraliżującą.

Ale mówisz o tym lęku o swoją dupę w sensie o kasę i tak dalej, czy mówisz o tym bardziej immanentnym lęku egzystencjalnym?

W tamtym okresie ten okres, że tak powiem po odwyku, był o tyle korzystny, że ja sobie dupy nie zawracałem lękiem egzystencjalnym.

To był lęk taki osadzony tu i teraz, że jakby ktoś się za rogiem pojawi, komu nawywijałem, albo komu wiszę jakieś pieniądze.

To nie było zbyt wdzięczne zajęcie i to trwało chyba 3 lata w tym sensie, że ja się skapowałem, że tam w tym BIKu nic nie wisi.

Ale jak miałem to z bańki, to jakby miałem takie poczucie wykonania ogromnego kroku, który się składał z takich kroków żadnych niezauważalnych.

Te raty, kombinowanie, klejenia, przecież też chciałem jakoś żyć.

Ja chciałem pogodzić rzeczy, które na początku wydawały mi się bardzo trudne do pogodzenia, no bo we mnie odżyła ciekawość świata jednocześnie.

Odżyła ona się, jakby najpierw była ta różowa chmura, ten miesiąc miodowy, który trwał jakoś u mnie bardzo długo.

Mi terapeutka mówiła, Julek z tej chmury zaraz spadniesz, a ja nie spadałem.

To było dla mnie niesamowite w tym sensie, że też organizm trochę pomaga w tym wszystkim.

Że te neuroprzekaźniki zaczynają jakoś tak działać, że cię trochę nagradzają.

Takie mam doświadczenie, że to tak było, że mi to też pozwoliło przetrwać.

Natomiast, bo ja zacząłem świat intensywniej dużo bardziej dostrzegać.

Znowu pierwszy raz, kurczę, śpiew ptaków usłyszałem.

Ta cała uważność, którą praktykowałem na zen, też mi pomogła jakoś skrócić w ogóle perspektywę.

W sensie, nie wybiegałem lękiem tak daleko.

Lęk się w ogóle jakby, no wiesz, jakby byłem w stanie bać się czegoś tam za ileś tych rogów.

Tak jak mówiłeś o tym czarnowidztwie, nie?

Boisz się tego, co będzie za piątym rogiem, a za ten pierwszy nigdy nie pójdziesz, nie?

No tak.

I jakby to zen mi pozwoliło jakby skrócić tę perspektywę, że ja na przykład mimo tego braku pieniędzy byłem w stanie w ogóle oddychać z powrotem, nie?

I to był czas takiej ciekawości świata, który się już nie powtórzył później.

Wiesz, to jest dla mnie ciekawe, że ten taki punkt zero, zaczynania życia od nowa jest jakimś szalonym błogosławieństwem z mojej perspektywy.

W sensie wtedy nie byłem w stanie go jakby obejrzeć, tak, docenić, bo on był takim rozwleczonym, niewdzięczną taką plasteliną taką, z której nie wiadomo było co się ulepi.

Ale z tej perspektywy to jest punkt startu nowego życia, nie?

Wszystko co wtedy tam się, wiesz, na ten fundament wylało po prostu, no to skutkuje.

To, że się te stracone, nazwijmy to, 20 lat udało przerobić na fundament, to skutkuje, nie?

To był moment bardzo ciężkiej pracy, no i wiesz, to z ogromną wdzięcznością na ten czas po prostu w tej chwili patrzę.

Naprawdę jestem, czasami jestem w stanie taką ryzykowną tezę jakby postawić, że to jakby najlepszy czas mojego życia, nie?

Ten zaraz po trzeźwieniu.

Zaraz po trzeźwieniu, w sensie, że i oczywiście to jest bardzo ryzykowna sprawa i jakby bardzo chcę tutaj zaraz jakby dopowiedzenia do tego wszystkiego dać, no, że ten moment, kiedy zaraz po katastrofie, kiedy jakby jakaś konfiguracja, że tak powiem, świata pozwoliła ci z tej katastrofy się wydobyć, dała ci szansę, dałeś sobie szansę, ktoś ci dał szansę, nieważne, ale że jest ten moment, to on wymagał tej katastrofy.

Ten wymagał tej katastrofy i teraz jak ja sobie myślę i patrzę na ludzi, których znam czasami od dziecka, ludzi w moim wieku, w naszym wieku, którzy dryfują, nie doświadczyli nigdy w życiu tej katastrofy i są w stanie, no ten dryf po prostu zaprowadził ich w miejsce po prostu zgorzknienia już jakby, wiesz, takiego marazmu, takiego zniechęcenia, niezadowolenia, niezgody, pretensji, żalu, po prostu wszystkiego tego, co mnie kiedyś trawiło też, to sobie myślę, kurwa chłopie życzę ci katastrofy w życiu, ale tu jest to coś, co muszę dodać, bo fajnie się opowiada, że każdego co innego jest katastrofą, tak, ale jest jedna rzecz ważna w tej katastrofie, że z tą katastrofą jest jeden problem taki, że nie zawsze się przeżyje.

No właśnie.

Ona jest niemierzalna, kurde.

Ona jest niemierzalna, tak.

Byłem tyle razy na OIOM-ie, próby samobójcze miałem przeróżne, jakby brałem takie dawki substancji, że to jest jakieś naprawdę pierdolone szczęście, że ja żyję, nie?

No jest to fart.

I to jest jakiś absolutny fart po prostu.

I ten eksperyment jest, nie da się tego eksperymentu przeprowadzić.

Nie, nie, absolutnie nie da się tego eksperymentu przeprowadzić.

Wiesz, w ogóle ten moment tego spadania z chmurki, to ja bym w ogóle taką deklarację też dał, że ja bym nagrał o tym w ogóle osobny odcinek, bo to jest bardzo w ogóle ciekawe i to myślę, że bardzo będzie przydatne dla ludzi pogadać o tym, którzy są już jakiś czas w trzeźwieniu i przychodzi ten pierwszy kryzys, a ten pierwszy kryzys to ja bym zdefiniował tak, że w ogóle to wszystko, co było jakby… w buddyzmie jest w ogóle chyba na to termin, że jak zaczynasz takie… demon, nazwa na demona, który wychodzi jak zaczynasz medytować, nie?

Czyli to jest te wszystkie rzeczy, które masz w sobie takie połknięte, które ty zapijałeś, zaćpałeś, zaćpywałeś i tak dalej, i tak dalej, one nagle stoją przed tobą w pełnej krasie.

Na przykład właśnie ten lęk, ten zespół lęku uogólnionego, który potrafi być potwornie dokuczliwy i po prostu psuć to życie, kurczę, jakby strasznie je rozwalać i…

Ale to w ogóle to na razie bym zostawił, dalej bym się skupił w ogóle na tych początkach i właśnie na tym pierwszym dniu, bo o tym mamy gadać.

Ta katastrofa, kurczę, jakby ja bym może nawet powiedział coś innego, bo katastrofy to może ja też też takiej nie przeżyłem, nie?

W takim sensie jakimś takim malowniczo, takim dramaturgicznym.

Ale był to taki moment po prostu już, kurczę, taki przesilenia.

Czas taki przesilenia, moment, w którym po prostu było tak albo w jedną, albo w drugą mańkę.

I to jest moment taki, do którego sam musisz dojść.

I dla jednego takim momentem, właśnie takim, wiesz, triggerem tego momentu będzie jakieś takie, wiesz, doświadczenie życiowe jakieś takie skrajne typu jakaś tragedia, albo typu jakiś rozwód, albo jakieś bankructwo, albo coś, że już po prostu to życie kompletnie się wysypuje z rąk.

Ale dla innych to będzie po prostu taka wewnętrzna, taka w ogóle jakby, wiesz, taka ciemna noc duszy, nie?

Takie wewnętrzne pęknięcie.

I oczywiście, że ja tego w ogóle ludziom jakby życzę, tylko pytanie czy też, wiesz, czy to jest zawsze możliwe, a pytanie czy w ogóle też, czy każdemu można pomóc, to jest też, wiesz, czy są ludzie, na których w ogóle coś takiego jakby może zadziałać.

Ostatnio sobie przeczytałem taki absolutnie wstrząsający artykuł w Guardianie, który w ogóle napełnił mnie jakimś bezbrzeżnie głębokim smutkiem na następne w ogóle dwa dni.

I tam było napisane, że w Holandii, gdzie jest dopuszczona też eutanazja z powodów jakby psychicznych, jest coś takiego, że możesz poddać się eutanazji, jeśli po prostu twoje cierpienie psychiczne jest jakby orzeczenie, że jest po prostu trwałe i nie ma szans na jakąkolwiek poprawę.

I teraz tam jest taka akcja, że jest taka dziewczyna bardzo młoda, która ma 29 lat, której dano prawo do tej eutanazji, bo ona powiedziała, że ona po prostu od lat, odkąd pamięta całe życie, tkwi w tak głębokim cierpieniu psychicznym, w tak głębokiej depresji, w tak głębokim lęku po prostu, że ona w ogóle już nikt, ona próbowała wszystkiego rodzaju terapii, wszystkiego rodzaju farmakologii, wszystkiego możliwego i nic nie jest w stanie jej pomóc i ona już jakby podjęła tę decyzję, w pełni świadomie i tak dalej, jakby dostąpi tej eutanazji.

Ja mam wtedy w ogóle takie, kurczę, czytam o tym i pewnie jak większość ludzi, która spotka się z taką w ogóle informacją, ma coś takiego zaraz, zaraz, ale bo wiesz, ja rozumiem, że ktoś na przykład ma 90 lat i ciężkiego Parkinsona albo ma jakiś super, wiesz, przesiany nowotwór i albo jest w ogóle w jakiejś agonii albo ktoś po prostu, no wiesz, to są różne straszne kondycje ludzkie, które jakby usprawiedliwiają totalnie eutanazję, ale tu mamy, wiesz, młodą, fizycznie zdrową dziewczynę i wiesz, i co, i naprawdę nie można jej pomóc?

Naprawdę nie ma żadnej po prostu w ogóle drogi dla takiej osoby?

Naprawdę nie można tego jakoś odkręcić?

Nie można jeszcze, jest coś, czego nie można spróbować?

Rozumiesz?

I to jest to pytanie właśnie, to my opowiadamy pewien scenariusz, nie?

Opowiadamy pewien scenariusz, który się sprawdził u nas i który sprawdził się u wielu, wielu innych ludzi, na przykład których można spotkać, nie wiem, na każdym meetingu AA, nie?

Jest jakaś droga w złą stronę, jakieś jechanie pod prąd, jest moment przesilenia, jakby zderzasz się z tym metaforycznym tirem, jakimś cudem przeżywasz ten wypadek, wygrzebuje cię ktoś w ogóle z tych wraków, z tego wraku, wycinają cię tymi szczypcami w ogóle, wiesz, kurczę, z tego w ogóle samochodu sprasowanego i potem zaczyna się w ogóle rekonwalescencja, nie?

Tylko czy u każdego to, wiesz, u każdego to zadziała?

Czy u każdego jest taki moment w ogóle, no tego takiego zmartwychwstania w pewnym sensie?

Czy, bo to jest właśnie to, co ty powiedziałeś, że też katastrof się nie przeżywa i tej jazdy pod prąd się bardzo często nie przeżywa, ale do mnie na przykład dużo później, ja tego pierwszego dnia, i wiesz, to jest o tym, że my mamy farta właśnie, nie?

Ale do mnie tego pierwszego dnia to w ogóle jakby nie dotarło jeszcze, to ja nie wiedziałem w ogóle, że ja mam farta.

I ja w ogóle też jeszcze pamiętam tego pierwszego dnia.

Ty miałeś tego pierwszego dnia w ogóle jakąś taką, że twoim celem było to, że ty chcesz wytrzeźwieć?

Bo moim nie, moim nie.

Nie, ja chciałem się przestać tak strasznie źle czuć.

Nie, ja chciałem się czuć dobrze, nie czuć źle.

No właśnie.

No, ja po prostu.

I wydawało mi się, że jeżeli pierwszy dzień nazywamy teraz, w sensie na izbie przyjęć, jak mnie lekarz badał, to ja pomyślałem sobie, że po prostu w szpitalu nie będę czuł się gorzej niż jakby, a po wyjściu, no wiesz, chciałem tylko opanować lęk, nie?

Lęk i strach.

Ale kompletnie, to chyba pamiętam dobrze, nie byłem w stanie sobie wyobrazić, wręcz byłem chyba przekonany, że się nie da mojego życia poukładać na nowo.

W sensie, że zostało ono tak zniszczone.

I to nie tylko na poziomie takim, że wiesz, że jakby pozawalałem jakby wszystko, tylko w tym sensie, że pragnienia moje zostały skompromitowane, w sensie nie da się tego zbudować na nowo.

Kompletnie.

I był to czas takich małych, niezauważalnych kroków.

Nie wiem, czy ty to tak pamiętasz.

W sensie, że te kroki niektóre nie dawały żadnej szczególnej satysfakcji, jak się jeden, drugi, trzeci widziało, ale jak już się spojrzało na dziesięć tych kroków z perspektywy miesiąca, to widziałeś, że jesteś w innym miejscu.

A jakie kroki masz na myśli?

W sensie, no wiesz, właśnie te kroki to jest dla mnie zajebiste, w sensie, bo to nie były magiczne żadne rzeczy.

To było moim zdaniem na początek tylko przestrzeganie zaleceń, ale bardzo takie…

Rygorystyczne.

Rygorystyczne przestrzeganie zaleceń terapeutów.

Czyli pierwszym krokiem było posłuchanie ludzi, którzy się znają na tym.

To był pierwszy krok.

No i miałem przed tym… w sensie, chyba oporu nie miałem generalnie.

Była to dla mnie nowość i to było dla mnie ciekawe doświadczenie w ogóle, że ja kogoś się słucham.

Nie, że odłożyłem na bok swoją głęboką mądrość, którą jak wiemy trudno mi odkładać na bok.

Tak, tak.

Mi też.

Im dalej w las to jakby ja z powrotem tej swojej głębokiej mądrości.

Tak, zwłaszcza, że obu nas chyba jako małych chłopców, nie bo nie gadaliśmy o tym ostatnio, nas obu chyba łączy też to, że jako małych chłopców chowano nas w takiej w ogóle jakiejś atmosferze, że my jesteśmy mądrzejsi od innych.

Tak, to mojego…

I to jest taki nasz kapitał właśnie.

Tak, ambicje w jakiś sposób miałem realizować.

No.

I wiesz co, wystarczyło słuchać innych i to kurwa robić.

Koniec.

To są te kroki.

Kolejnym krokiem dla mnie było to, to był ten…

To, że ja sobie przypomniałem, znowu trochę nawiążemy do odcinka pierwszego, w sensie o tym, że w dzieciństwie miałem marzenia.

W sensie zacząłem z powrotem szukać czegoś w miejscu tych wszystkich substancji.

Tego, co było bardzo trudne, zacząłem przemeblowanie tego życia.

No bo czym mogłem to wypełnić?

No całe szczęście miałem to czym wypełniać, bo byłem człowiekiem, który kiedyś miał masę pasji.

I masę ciekawości życia.

I jakby wróciłem do tego, jakby w takim zaufaniu całkowitym.

W sensie wróciłem do przewodnika Jerzego Szperkowicza, turysta Polski w Związku Radzieckim.

Zobaczyłem tam Samarkandę, Baku i inne kurna bajkowe kraje i stwierdziłem, kurwa, chciałem być podróżnikiem.

Absolutnie wszystko zjebałem, nie udało się.

To jest najgorszy moment na to, żeby zostać podróżnikiem, bo masz 33 lata, wyszedłeś z odwyku, 100 tysięcy długów, nie masz gdzie mieszkać, ale ja muszę pojechać do Samarkandy.

To może ten bank odłożę na chwilę, rozłożę tutaj bardziej na raty.

No ale jakbyś nie pojechał do Samarkandy, wtedy byś może umarł.

Jakbym nie pojechał, to bym umarł.

To bym przegrał swoje życie.

Jakbym w tym momencie, kiedy trzeba było spłacać długi, nie połączył spłacania długów ze spełnianiem marzeń.

Nie da się tylko długów w życiu spłacać.

No nie da się.

I to jest ten moment, że ponieważ ten element bajkowy musi wrócić do twojego życia.

W jakiś inny sposób po prostu.

I on oczywiście przerodził się u mnie w element nałogowy, ale element nałogowy bezpieczny też musi wrócić.

Po prostu.

I rzeczywiście jest tak, gdybym nie pojechał wtedy do Samarkandy, to bym umarł.

Po prostu pewnie.

Z rozpaczy.

Ze zgryzoty.

Dopiero bym wtedy wiedział, że nie wybrałem życia.

I to jest trochę chyba to.

Pamiętam ten swój absolutny lęk.

Kupiłem sobie, bo najpierw pojechałem do Baku.

Bo w albumie była Baszta Dziewicza.

Ja tak zdjęcie po zdjęciu z albumu z 81. roku przemierzałem.

Pisałeś książkę w ogóle o tym.

Muszę ci o tych książkach przypominać.

Nie miałem pomysłu wtedy, że będę pisał książkę.

Ale ja kupiłem sobie bilet.

Ja pierwszy raz w życiu sam sobie kupiłem bilet na samolot.

Miałem tam 34 lata chyba.

Pierwszy raz w życiu.

W ogóle nie wiedziałem jak to zrobić.

Poleciałem do Tbilisi, żeby pociągiem pojechać do Baku.

Pierwszy raz jechałem pociągiem z jakiegoś kraju do kraju.

Kurde, samemu po prostu.

Znałem tego ruskiego tam trochę, bo się uczyłem jeszcze.

Byłem w ostatniej klasie z rosyjskim.

I jakby o tam jak ja się bałem.

Ale jednocześnie jakie to były emocje.

Pierwszy raz wybrałem się w jakąś podróż.

Byłeś sam tam.

Sam.

Ta cała niegramotność tego wszystkiego.

Ja nie umiałem zarezerwować hotelu.

Ja robiłem coś takiego po raz pierwszy.

Wycieczka samolotem do Tbilisi była dla mnie synonimem wielkiej wyprawy.

Potem rzeczywiście w następną pojechałem do Samarkandy, żeby zobaczyć te islamskie zabytki na Jedwabnym Szlaku.

Spotkałem tam dziennikarza z Pakistanu.

To było coś, co dokonało ogromnego zwrotu w moim życiu.

Ten dziennikarz z Pakistanu jakimś dziwnym trafem wyciągnął ode mnie, że jakąś tam książkę napisałem.

Zaczął robić ze mną wywiad do jakiejś pakistańskiej gazety, że robię wywiad z najsłynniejszym bestsellerowym polskim autorem.

I na tym spotkaniu on w tym tekście później sformułował, że ja tu przyjechałem, bo piszę książkę o podróży po krajach byłego ZSRR i tak już poszło.

Czyli wmanewrował Cię autorstwo książki „Turysta Polski” w ZSRR i wmanewrował Cię dziennikarz z Pakistanu.

Ale to jest krok za krokiem.

Na początku jest jakaś intuicja i zaufanie sobie.

Nie miałeś czegoś takiego, że z powrotem szukałeś tego, co jest dla Ciebie ważne.

Oczywiście, że miałem.

Najważniejsze dla mnie jest po pierwsze jakieś poukładanie sobie życia tak znowu, żeby się dobrze czuć.

Ale też najważniejsze jest dla mnie to, co robię zawodowo.

Co odrzuciłem przez ostatnie 3 czy 4 lata.

Przestałem to robić, byłem zrezygnowany, bo pisałem książki, które się nie sprzedawały.

Pisałem artykuły do jakichś gazet, które w sumie…

Artykuł do gazety jest czymś tak ulotnym i słabo płatnym i ta praca jest tak frustrująca, że w ogóle do dziś współczuję wszystkim, którzy się z niej w ogóle utrzymują.

Z dziennikarstwa tak zwanego „pisanego”.

Może nawet nie mówię, że prasowego, tylko w ogóle pisanego.

I ja byłem kompletnie zrezygnowany, bo coś, co jeszcze parę lat wcześniej typu wydanie książki, zostanie autorem, pisarzem było jakimś spełnieniem w ogóle moich marzeń największych.

Jakieś usamodzielnienie się zawodowo, pisanie do różnych periodyków.

Owszem, były jakieś rzeczy, które się działy w tle, które się wydarzyły mimo tego całego zamieszania, ale o których już prawie w ogóle nie myślałem.

I zaraz ci powiem, co to były za rzeczy.

Ale ja byłem już kompletnie zrezygnowany i w ogóle nie wiedziałem, co ja dalej…

Ja miałem wtedy już taki moment, że kurde, tak naprawdę to ja nie wiem do końca, co ja ze swoim życiem dalej chciałbym robić.

Że podejmowałem jakieś różne dziwne, śmieszne próby tego czy tamtego, ale było to wszystko takie bardzo, kurcze… bardzo powiedziałbym nieporadne i w ogóle niemrawe.

Ale były takie dwie rzeczy, które wtedy się działy.

W sensie napisałem, no nie tylko ja, bo to było współautorstwo, ale wymyśliłem i współnapisałem scenariusz takiego serialu „Belfer”, który wtedy jeszcze jak przyszedłem na trzeźwienie, to w ogóle leżał w zamrażarce.

Znaczy jeszcze zdjęć nawet wtedy nie było.

I zacząłem pisać sobie taką w ogóle książkę jedną o dilerze, co po Warszawie jeździ.

Czytałem chyba.

No, też, też.

Parę osób przeczytało.

I słuchaj, i te dwie rzeczy w momencie, jak ja przyszedłem na terapię, leżały kompletnie gdzieś tam odłożone.

Czyli ten serial, bo wtedy…

Tu musiałbym zrobić teraz wykład w ogóle jak wtedy rynek telewizyjny wyglądał, jak wygląda dzisiaj.

Nie było w ogóle streamerów w Polsce, oni nie produkowali.

Nie na ten temat jest ten podcast.

W każdym razie leżało to w jakiejś krypcie i nie było wiadomo, czy kiedykolwiek powstanie.

Co może się dzisiaj wydawać dziwnie, bo po prostu to był taki zwykły serial kryminalny, których dzisiaj po prostu się kręci wciąż bardzo dużo i może to wydawać się dziwne, dlaczego wtedy ktoś tak bardzo w ogóle się zastanawiał, czy to zrobić, czy nie.

Ale jak na tamten moment w rynku, to ten serial niewinny „Belfer” z tym Stuhrem o detektywie nauczycielu był, uwierz mi, czymś jednak odważnym.

W ogóle na to, jak wtedy wyglądała ta produkcja telewizyjna w Polsce.

I to leżało w jakiejś takiej zamrażarce i ta książka też leżała jakaś taka rozgrzebana kompletnie, bo ja zacząłem ją pisać, ale już potem byłem w takim stanie, że nie byłem w stanie pisać.

A, bo były jeszcze takie problemy, że podpisałem umowę na książkę z wydawnictwem „Świat Książki”, które wtedy splajtowało, bo wycofało się, straciło właściciela w sensie Bertelsmann.

I nagle pojawiło się coś takiego, już jak ja zacząłem w ogóle wychodzić z tego trzeźwienia, że nagle pojawiły się, w momencie takiego totalnego zwątpienia, wciąż niewiedzy, co ja mam dalej robić.

Że ten serial „Belfer” został w końcu skierowany do produkcji, więc jakiś taki był pierwszy owoc czegoś, co ja w ogóle tam zrobiłem i współtworzyłem.

A potem była taka sytuacja, że w ogóle ten wydawnictwo „Świat Książki”, które nagle przez chwilę miałem wielki komfort bycia podpisanym z wydawnictwem, który nic ode mnie nie chce, bo ono chwilowo nie istnieje.

Rozumiesz, o co chodzi?

Ja nie musiałem nikomu w ogóle…

Dostałem kiedyś zaliczkę, ale ja nie musiałem nikomu żadnej książki napisać, nikt nie ściga, bo wydawnictwo nie istnieje.

W ogóle zajebiście.

Ale wydawnictwo zaczęło z powrotem istnieć, bo pojawił się nowy właściciel, czyli firma księgarska „Olesiejuk”.

I ten nowy właściciel w osobie nowej pani dyrektor, zaprosił mnie na spotkanie i powiedziała „Panie Jakubie, bo my tu robimy teraz inwentaryzację umów, które mamy z różnymi autorami, pan nam wisi książkę.

Albo pan nam musi pieniądze oddać”.

I wtedy jakby wiesz, no kurczę, to ja już nie mogę sobie pozwolić na dokładanie kolejnego długu do tej puli długów.

I zacząłem tę książkę z powrotem pisać.

I ona zaczęła się we mnie rodzić.

I jak się zaczęła rodzić, zaczęły się takie w ogóle niesamowite rzeczy, typu bardzo szybko sprzedałem prawa do ekranizacji tej książki, jeszcze w ogóle jak miałem jej napisaną dalej jakby pierwszą część, ale zaczęło się to w ogóle bardzo szybko dziać, więc nagle…

I ja w ogóle wracając do pisania, wracając do tej pracy, zacząłem jakby czuć coś takiego, że kurde, ja to w ogóle potrafię robić.

Ja jednak kiedy jestem trzeźwy, to robię to dużo lepiej.

Że to jest coś, co w ogóle jest jakoś mnie konstytuuje, że to jest jakaś w ogóle opowiadanie tych historii, pisanie tych książek, tych scenariuszy, to jest, wiesz, to w ogóle jest coś, co mi zawsze pozwalało przetrwać.

Tutaj jeszcze muszę zrobić taką dygresję.

Bo nie wiem, jaką rolę ma pisanie w twoim życiu, ale w moim życiu to było tak, że to zawsze mi pozwalało przetrwać.

To mi pozwalało przetrwać w szkole, w momencie kiedy ja na przykład, no w liceum to już w ogóle kompletnie nie potrafiłem się absolutnie na niczym skupić, ale jakby przychodziło zakończenie roku i były same zagrożenia, zwłaszcza z przedmiotów takich niehumanistycznych, to po prostu ja przychodziłem, dobrze, to ja napiszę referat.

Pisałem jakiś referat, dostawałem piątkę z plusem i mierną na koniec i w ogóle dalej było git.

Potem pozwalało mi przetrwać przez pierwsze lata mojego życia takiego zawodowego, jak byłem młodym człowiekiem, bo ja nic innego nie umiałem robić na tyle, żeby ktoś mi za to zapłacił.

Więc wszystkie w życiu praktycznie pieniądze, jakie zarobiłem, to były za pisanie różnych rzeczy i pochodne.

Różnych rzeczy nawet, bo to były, wiesz, i pisałem w życiu i horoskopy, i testy na inteligencję, i scenariusze do telenowel, i w ogóle różne rzeczy, ale to zawsze było jakby to pisanie.

Ale to pisanie też wtedy zrozumiałem, że to jest formą jakiegoś takiego przetrwania egzystencjalnego.

Ja to muszę robić po prostu w jakimś stopniu, żeby żyć.

I to nie jest żadna egzaltacja, nie jakaś grafomania itd., bo ja też nie mam jakiejś wielkiej takiej potrzeby, żeby codziennie siedzieć nie wiadomo ile pisać, ale jest to coś, co jest kręgosłupem mojego życia.

I tak się jakoś stało, że te rzeczy, kiedy ja z powrotem w to jakoś uwierzyłem i to zrozumiałem, czym to jest i w ogóle to…

Może to nie było o marzeniach, ale o jakimś takiej w ogóle kurczę funkcji, bo marzenia to ja w ogóle sobie musiałem nowe wymyślić, które mam zrealizować i wciąż tak naprawdę je wymyślam.

I one się jakieś co chwila nowe pojawiają.

Ale zrozumiałem, że to jest coś.

I potem tą nagrodą było to, że te dwie rzeczy, ten niepozorny w ogóle taki serial i ta śmieszna książka okazały się jakimiś w ogóle…

A potem jeszcze serial na podstawie tej książki, ale to już było później i to inna historia, okazały się jakimiś w ogóle niesamowitymi sukcesami.

Nie?

To się okazało wszystko jakimiś w ogóle niesamowitymi, takimi sukcesami, jakich ja w życiu w ogóle przedtem nie doświadczyłem.

I ja nagle zobaczyłem, po raz pierwszy w ogóle zacząłem dostawać jakiś taki feedback, że ja w ogóle coś umiem, że jestem w czymś dobrym, że w ogóle wiesz, że…

Wow.

I to była taka bardzo duża w ogóle nagroda od losu, a to nawet nie była nagroda w sensie, teraz patrzę z perspektywy czasu, że ok, po prostu, że to jak w szkole, że poszedłeś, wytrzeźwiałeś, brawo, masz snickersa, tak?

Tylko to była w takim sensie nagroda, że ja nagle mogłem się zająć czymś z taką pełną w ogóle świadomością, co ja właściwie robię i o co mi tak naprawdę chodzi.

I to było też takie wtedy zaakceptowanie w ogóle siebie, bo ja to przez te pierwsze lata pisania, wiesz, kurczę, kiedy, wiesz, no ja napisałem pięć książek, nie?

Napisałem mnóstwo artykułów, różnych rzeczy, ale też przez to, że ja byłem bardzo młody i też dookoła mnie nie było też takiego potwierdzenia, że to, co ja robię, jest w ogóle wartościowe, no to mi się cały czas wydawało, że to ja to robię przez jakiś przypadek, że to jest jakiś w ogóle scam, wiesz, że to jest…

Kompletnie ja siebie miałem za jakiegoś takiego Dyzmę, takiego doppelgängera, nie?

I dopiero wtedy, w tym 2014 roku, po tym „Belfrze”, po tej książce „Ślepnąc od świateł” ja nagle zobaczyłem, no kurczę, ja nie jestem żadnym doppelgängerem.

I to było wcześniej jeszcze, zanim ten sukces się wydarzył, to chodziło jednak o pewien taki… jakieś takie osadzenie się w rzeczywistości, w tym w ogóle co się robi, nie?

I jak to w ogóle, wiesz, jak to wygląda.

A jeszcze tam oczywiście, no nie wiem, bagatelnym, a nawet chyba najważniejszym czynnikiem było to, że ja wtedy poznałem Adrianę i jej córkę Olenę i że zostaliśmy wtedy rodziną, nie?

Dosyć szybko.

I to było też… totalnie zmieniło moje życie w ogóle 180 stopni, bo ja nagle zostałem ojcem.

I to takiego w ogóle dziecka już dosyć dużego.

Wiesz.

I musieliśmy oboje, ja i to dziecko w ogóle się do tej roli przyzwyczaić, nie?

Bo to nie było takie, wiesz, znowu oczywiste, nie?

Znagle, kurczę, to wszystko takie się zrobiło… zrobiło się zupełnie inne i wciąż się zmienia i wciąż jest inne, ale to w ogóle ten skręt wtedy był taki naprawdę bardzo ostry, taki kąt 30 stopni, jak czasami jedziesz samochodem i masz takie, zwłaszcza po małych miejscowościach, po wsiach jedziesz i masz taki zakręt czasami pod takim kątem, że tak i tak.

To było coś takiego, no.

Takie to było przyczucie.

I to było odczucie.

Ale widzisz, to też były rzeczy, które się pojawiły znikąd.

Ja je po prostu wcześniej w sobie miałem.

Tylko to była kwestia, że wyjmujesz, wiesz, i widzisz, co jest w środku, co możesz zrobić.

Jaka jest w ogóle, jaka jest opcja, jakie są możliwości, nie?

No tak, z tym, jakby ja też pamiętam ten moment, jakby wydałeś to „Ślepnąc od świateł”, to ja to tak widziałem w kategoriach takich, że jakby sobie zrobiłeś naprawdę niezłą nagrodę generalnie, w sensie, że jakby wynagrodziłeś się, czy też jakby trochę świat cię też wynagrodził, nie?

To też, wiesz, to się rozkręcało strasznie powoli, bo ta historia trwała tak naprawdę parę lat i w międzyczasie były inne książki, inne rzeczy i inna w ogóle działalność.

To nie było tak, wiesz, z dnia na dzień.

To się nie wydarzyło.

Ale już wtedy wiedziałem, że to jest coś, co może w ogóle zmienić, no jakoś zmienić moje życie, nie?

Ja miałem taki jednak czas bardzo długiego, w sensie, życie mi pozwoliło na dosyć długi trening po tym odwyku.

Po pierwsze, jakby musiałem się mierzyć z tak zwanymi zwykłymi pracami, z byciem, wiesz o co chodzi, w sensie, to wymagało ode mnie bardzo dużej ekwilibrystyki, ponieważ ja jakby pragnąc być pisarzem, który by pisał i nic innego nie robił, w sensie, tylko że całe szczęście wyzbyłem się tego pragnienia dawno, nie?

To jakby musiałem się mierzyć z pracami zwyczajnymi, nazwijmy to, z jakimi każdy musi się mierzyć, a ja miałem jakby pragnienia ulokowane gdzie indziej i musiałem…

To wielkie…

Wydawało mi się to na owe czasy ogromnym cierpieniem, że muszę prowadzić takie życie nieco dwojakie, w sensie, że pracować jak zwykły człowiek, a se książki pisać po południu, nie?

Wydawało mi się to kurwa nieznośne, bo po prostu chciałbym siedzieć i tworzyć, nie?

W sensie, i wydawało mi się, że muszę wyrugować tę część zwyczajną ze swojego życia, w sensie, cały czas, no, bardzo duże cierpienie, że tak powiem, to jakby mnie… – Żyłeś w jakimś micie pisarza, w ogóle. – Micie pisarza żyłem, tak, tak.

No, a w sensie, jakby borykałem się z tym pisaniem.

Natomiast, wiesz co, z tym podróżowaniem jeszcze jedno jest bardzo ważne, bo ja się absolutnie przez długi czas czułem totalnym zerem, w sensie, nic mi się w życiu nie udało, jestem zerem, zerowe poczucie wartości, sama ocena poniżej zera i tak dalej, i muszę coś zrobić, żeby nie czuć się zerem.

I to podróżowanie mi na to pozwoliło, ponieważ okazało się, że ono mi szło coraz lepiej, z tej perspektywy, jakby, podróżowanie wydaje mi się najprostszą rzeczą z możliwych i niespecjalnie, jakby, wymagającą jakichkolwiek umiejętności.

Po prostu każdy lubi prawie podróżować, nie?

Podróżowałem i jeździłem do tych krajów przedziwnych, nie?

Są ludzie, którzy nie umieją podróżować.

No tak, no tak, ale i mogłem o tym opowiadać.

Nagle się okazało, że jak, kurczę, wiesz, jestem po tym odwyku, to życie mi nie wyszło, ale ja byłem w Tadżykistanie, byłem gdzieś tam, nie inny, i wiesz, nagle mogę sobie o tym opowiadać, albo byłem za kołem podbiegunowym i ludzie mnie słuchają, nie?

I ja mam znowu opowieść jakąś, kurczę.

I to mi, w ogóle mi to bardzo pomogło, to podróżowanie było bardzo tożsamościowym takim projektem.

A, że to podróżowanie, takie zupełnie niegramotne, rzeczywiście przełożyło się na taki chwilowy mój sukces literacki, to tego sobie nie wymyśliłem, ale to też bym wrócił do tych małych kroków, że cztery lata będziesz jak debil, kurna, jeździł do różnych krajów, bo w Abchazji jest na zdjęciu jakaś restauracja, kurczę, w Republice Nieuznawanej i ty jedziesz tam jak debil, nie wiadomo po co.

Nie wiadomo czy tam cię wpuszczą, czy cię potem wypuszczą, czy cię ci Ruscy tam po prostu pijani nie zatłuką, nie?

A potem cztery lata później po takim jeżdżeniu piszesz tę książkę i okazuje się, że paru osobom się podoba, nie?

Ale to nie jest tak, że ja miałem plan na to te cztery lata wcześniej. – No, a jeszcze to w ogóle, teraz dopiero mi to w sumie przyszło do głowy, ja przecież czytałem te książki, że dopiero teraz przyszło mi do głowy, że w ogóle w tym trzeźwieniu wybrałeś sobie podróżowanie w ogóle do takich części świata, w których kulturę jest wpisana dosyć organicznie. – Tak, spożycie. – Destrukcja alkoholowa, nawet nie spożycie, tylko destrukcja alkoholowa. – Tak, tak. – Samobójstwo alkoholowe jest w ogóle w tamtej części świata jedną z najczęstszych przyczyn zgonu, nie? – O dziwo, jakby bardzo, bardzo łatwo jakby, łatwo to było dla mnie ogarnialne, ale ja po prostu chodziłem, jak zarta płyta, powtarzałem, że jestem alkoholikiem, do widzenia, przechodziłem z przedziału do przedziału, kurczę, jakby jak się… – I nikt wtedy nie powiedział „to dawaj, jak jesteś alkoholikiem, to dawaj”. – W sensie, były takie momenty, takie pamiętam trudne, siedziałem kurczę, chyba pod Samarkandą w taksówce i jakby, i taksówkarz mnie zapraszał do siebie do domu na szaszłyki, których też nie zjadłbym, bo nie jem mięsa, i że na wódkę, a wy Polacy lubicie wódkę, ja nie piję wódki, jestem alkoholikiem, ale przecież wy Polacy wszyscy lubicie wódkę, nie piję, i wiesz, i on, ale tam są drzwi zamknięte w tej taksówce, nie?

Jakby, a on jedzie i wiesz, ja nie wiem, czy on jedzie do tego domu mnie zabrać, a ja mówię, że chcę wysiąść, jakby, nie no, były takie momenty stresujące.

Czasami w pociągach coś było, pamiętam, że wysiadłem w miejscowości Apatyty pod Murmańskiem i szedłem z żoną moją przyszłą wtedy tam do jakiegoś hotelu, to była trzecia nad ranem i tam ileś najebanych typów po prostu i nas zapraszają na wódkę, ani żywego ducha więcej, i to były trudne momenty, nie?

I ty się weź w tym odnajdź, w tym jednak napięciu, ale nie było to takie trudne, w sensie, wydaje mi się, że to jak mówisz wprost i wiesz, jak masz działać i wiesz, że w pewnym momencie trzeba uciekać, to to jest do ogarnięcia, no.

Jak leciałem, lecieliśmy do Gruzji z Adrianą, no to ja wiedziałem, że tam, kurczę, pytałem się, zapytałem się chyba Marcina Mellera, bo on jakby, no lecieli tam, książkę napisali nawet z żoną jego, Anką, tam o Gruzji i zapytałem go, kurde, ty, ja lecę do tej Gruzji, no tam co zobaczyć i tak dalej, ale powiedz mi, jak mi będą proponować, a pewnie cały czas będą mi proponować, to co ja mam jakby mówić, nie?

Bo tak po prostu, żeby nie wdawać się w ogóle w żadne dyskusje.

On powiedział, najlepiej to się połóż zawsze dłoń na wątrobie i taką minę zrób tak.

I to będą, że niby jesteś chory, że masz chorą wątrobę, nie możesz pić alkoholu, bo lekarz zabronił i tak to będzie odbierane.

I rzeczywiście to działało, tak?

To rzeczywiście, to jak tak robiłem, to już nikt tam ze mną nie dyskutował, a propozycji to było, wiesz, no kilka dziennie, no.

No tak, no tak, ale z twojej perspektywy, ja nie, nie, nie, nie wydaje mi się, żeby tu więcej sytuacji niż w Warszawie jakichś trudnych się, się zdarzało, po prostu, wiesz, więcej głodów, w podróży nie miewałem głodów alkoholowych, no bo to jakby za bramkami, że tak powiem, na lotnisku to od razu następowała w człowieku taka, wiesz, taka ulga, takie rozprężenie, że to…

No rzeczywiście wpadłem w taki nałogowy, ten, wiesz, taki mi się przestawił i już, kurczę, robiłem wszystko, żeby tylko gdzieś tam podróżować.

No, ale to jednak mi wypełniło, kurczę, naprawdę kolorowymi wspomnieniami kawał tego trzeźwego życia.

Tam, no, no, nudy, nudy nie ma, nie?

Jakby…

No tak, nudy nie ma, ale próbowałeś w ogóle podróżować, wiesz, jak piłeś albo ćpałeś lepiej?

Tak, jak piłem i ćpałem, to powiem Ci, pamiętam taki obrazek, jak siedzę w jakiejś knajpie, poszedłem do biura podróży jakiegoś Rainbow Tours czy coś tam generalnie, nabrałem sobie katalogów i siedziałem i sobie przeglądałem te egzotyczne kierunki i sobie marzyłem, że tu mam ileś pieniędzy i próbowałem, no nie potrafiłem, w sensie jakby moją, moim pomysłem było na to, że ja kupię sobie wycieczkę w Rainbow Tours po pijaku i pojadę do Tajlandii.

Zresztą raz poleciałem do Tajlandii i przemycałem stamtąd substancje generalnie, nie?

To tam z tej Tajlandii zajechałem do Kambodży, ale nie pamiętam.

Ale to co, było jakieś w ogóle ryzyko, że Cię zgarną i tam w więzieniu spędzisz resztę życia czy nie?

Nie wiem, spałem generalnie, no nie wiem, naładowałem plecak Xanaxem, w sensie on się inaczej tam nazywa, i w tym plecaku przywiozłem do Polski, a później gdzieś zgubiłem ten plecak, a później znalazłem i prawie umarłem, nie?

No jakby, i trafiłem na oddział szpitalny szpitala zakaźnego, bo wyciążyłem malarię.

Ja dobrze pamiętam z tego tekstu Twojego, że Ty masz tam, poleciałeś tam, ale tylko dwa masz wspomnienia.

Pierwsze, że wchodzisz do apteki, jest ten w ogóle, ileś tam w ogóle tego bez recepty, tego Xanaxu, a druga rzecz, że w ogóle pamiętasz o coś, że małpa Ci, rzucasz puszką w małpę, małpa łapie puszkę, coś takiego było.

Czyli jakieś dwa kadry masz tylko z tego w ogóle.

Podstawowy kadr to jest taki, to ja chodzący po aptekach, jakby kupujący, pytający się czy jest Xanax, czy jest OxyContin, pytający się czy jest Xanax, czy jest OxyContin, nie?

I jakby, i to tak, a potem ileś tego jest załadowanego w plecaku.

Tylko, Ty z historii…

A Ty OxyContin też brałeś?

Wiesz co, próbowałem generalnie, to była jedyna okazja, jakby, gdzie mogłem się z tym zderzyć.

To jest coś, co w zasadzie brzmi dosyć spektakularnie, no ale to takie nie było generalnie, no bo to po prostu dowodzi absolutnej po prostu degeneracji, kurde, psychiki mózgu, po prostu wszystkiego.

W sensie, że jakby, jeżeli jedziesz do Tajlandii po to, żeby kupować substancje zmieniające świadomość, po to, żeby nic z tego nie pamiętać, generalnie, nie?

To jest jedyna podróż w Twoim życiu, tak naprawdę, gdzieś na inny kontynent, której w zasadzie nie pamiętasz, a później lądujesz w szpitalu na jakimś zejściu twierdząc, że masz malarię, więc oni Cię biorą do izolatki, tam leżysz i później schodzą z Ciebie te substancje i Ty się przypominasz sobie, że nie masz tej malarii, ale im naopowiadałeś, że masz malarię i tylko Cię wstyd ten dopada, bo te leki z Ciebie schodzą po prostu, ale musisz tam wyleżeć i jeszcze leżysz z jakimś cewnikiem w sytuacji super upokarzającej i pamiętam, że ktoś jeszcze ze mną leżał w tej izolatce na Woli.

A to w Warszawie.

W Warszawie na Woli, to jest w ogóle bardzo fajne i ja pamiętam, jakby przeciera mi się i tam leży jakaś dziewczyna w tej izolatce i przyszli do niej rodzice i ona naprawdę chora na jakąś zakaźną chorobę i ci rodzice tak się odwracają a ten tam, Luśka, a ten co, narkoman jakiś, tak?

Słyszę tego narkomana, nie udaję, że śpię, kurna.

I wiesz, i to Ci się przeciera, nie?

A potem jeszcze i tak pół roku jeszcze cierpienia, po prostu coraz, coraz, coraz niżej, coraz niżej walisz w to dno, a dopiero potem się na Sobieskiego zalogowałem i niestety było bardzo dużo momentów, w których można było nie przeżyć tam.

No, nie jest to droga godna polecenia.

Nie byłbym w stanie eksperymentalnie odtworzyć tego wszystkiego, natomiast to wszystko, co ważne, moim zdaniem, to nie te historie, które siłą rzeczy się jakoś tam przypominają, czasami może jakby zbyt barwne, tylko że to, to co podlega naszej obsłudze, to jest ten czas jakby chyba od zalogowania się na odwyku i po odwyku i potem to jest do ogarnięcia.

To jest naprawdę do zrobienia i tam nie trzeba żadnych spektakularnych historii.

Myślę, że jakby podsumowaniem tego wszystkiego może być takie stwierdzenie, że ten czas, ten pierwszy dzień, te pierwsze dwa dni, że to wszystko, co potem przychodzi, czyli jakaś taka w ogóle świadomość tego, kim jesteś, co się stało, jakaś w ogóle z jednej strony poczucie winy, jakiś lęk, jakieś w ogóle też, a z drugiej strony jakaś duma z siebie, jakaś taka, wiesz, ekscytacja w ogóle, to co teraz mi się przydarzy, w ogóle co to teraz w ogóle będzie, przecież wszystko się zmieniło, to tak naprawdę to wszystko przychodzi później.

A pierwszy moment to jest taki, że jesteś taki w ogóle bezbronny jak to dziecko małe, że kompletnie jesteś, wiesz, zupełnie właśnie jakbyś tak się urodził, że jesteś taki nagle, kurde, że jest taka diametralna nagle zmiana, ten moment takiego w ogóle jest taki, kurcze, jesteś jak w tym filmie Matrix nagle, jak on się, wiesz, budzi w tej takiej kapsule nagle i pokryty tym w ogóle, kurcze, zielonym żelem i jest to doświadczenie, które może nazwać, można nazwać właśnie katastrofą, można nazwać przesileniem, można nazwać jakkolwiek, ale przede wszystkim jest takim właśnie doświadczeniem totalnej w ogóle bezbronności, kurcze, to tak jakby, wiesz, jakby ktoś cię, no może porównania religijne są zbyt górnolotne, ale to jest rzeczywiście takie coś, jakby ktoś cię ochrzcił, jest to taki moment.

Jest tak i to wszystko, ten moment bezbronności za rok, za dwa lata, za pięć, za dziesięć układa się w naprawdę dobre życie później.

Które nie jest, wiesz, ale to życie nie jest utopijne, nie?

To życie nie jest utopią, to życie nie jest, słuchaj, w ogóle czymś, kurcze, bezproblemowym, pięknym i w ogóle pozbawionym cierpienia, bo wydaje mi się, że każdy, kto sprzedaje w ogóle taką wizję życia, jakby, że życie jest piękne i w ogóle, że jest jakiś jeden konkretny sposób życia i ktoś może powiedzieć, że tym sposobem życia jest życie w jakiejś równowadze, a ktoś, że życie w dużo ruchu, a ktoś, że życie w trzeźwości i tak dalej, ale każdy, kto sprzedaje jakiś model życia i próbuje ci powiedzieć, że ten model życia zagwarantuje ci, że ty do końca życia nigdy już nie poczujesz, co to jest ból, co to jest lęk, co to jest strach, co to jest cierpienie, jakby taki ktoś jest po prostu szkodliwym, potwornym kłamcą.

I my na pewno nie chcemy tutaj tego robić, bo to życie trzeźwe i na pewno chciałbym o tym pogadać za jakiś czas, jest również, wiesz, kurcze, przyczynkiem do wielu, wielu w ogóle trudnych spraw.

I też to życie z nami, z ludźmi, którzy trzeźwieją, a ja jestem chyba z tej szkoły, która mówi, że się nigdy nie trzeźwieje do końca, tylko jest się cały czas w tym procesie.

To życie z nami jest trudne, nie?

To życie z nami jest, kurcze, wiesz, też absolutnie nie… no jest wyzwaniem, nie?

Dla każdego, kto się zdecyduje jakoś razem z nami przez to życie iść, zakładając, że poznaliśmy się już w momencie tej takiej w ogóle trzeźwości, my tak mamy na przykład w życiu, nie?

Z naszymi w ogóle rodzinami.

I to jest też chyba, wiesz, ta nadzieja, taka wielka nadzieja, która się pojawia w momencie trzeźwienia, ona nie jest złudzeniem, bo to rzeczywiście jest nadzieja w ogóle ku lepszemu życiu, nie?

I ku jakiemuś lepszemu jutru, tylko że też z tą nadzieją może być różnie.

A cała ta praca w ogóle, wydaje mi się, teraz tak jak myślę, cała ta praca, taka droga trzeźwieniowa, to jest w ogóle praca z tym, i to jest też właśnie kurczę o lęku w dużej mierze, uzbrajanie się jakoś na te różne sytuacje, kiedy może być różnie.

To prawda, to prawda, tak zgadzam się jak najbardziej.

Bo ten moment, kiedy ci się wydaje, że wszystko od tej pory będzie zajebiście, jest niezbędny, żebyś ty w ogóle wytrzeźwiał.

Jest niezbędny, nie?

Jest niezbędny ten moment tej w ogóle takiego „O Jezu”, nie?

I te różne śmieszne zachowania, które za tym idą, że nagle zostajesz, wiesz, takim jesteś.

Nie wiem, czy ty byłeś takim świadkiem Jehowy też przez chwilę?

Jak najbardziej.

O tym też możemy potem jeszcze sobie pogadać, jak to było, jak byliśmy świadkami Jehowy przez jakiś czas.

W pewnym sensie dalej chyba to ten świadko-Jehowizm kanalizujemy w tym podcastie, ale przynajmniej staramy się być profesjonalni.

Ale wiesz, ale ta nadzieja jest potrzebna, tylko potem też z tą nadzieją różnie bywa.

Rzeczywiście, to prawda, tamten czas jest czasem przygotowania się na rzeczy trudne, na momenty trudne.

Paradoks polega na tym, że te trudne momenty przyszły później, a nie na samym początku.

Naprawdę trudne.

Ale miałem poczucie, że jestem dosyć dobrze przygotowany.

Posłuchałem kiedyś terapeutów.

Kochani, jasną stroną tego naszego trudnego życia trzeźwego jest robienie dla was podcastu.

Dla nas samych też.

Bardzo to lubimy.

Jesteśmy z wielką przyjemnością waszymi świadkami Jehowy.

Czasami myślę, że ja się rozkręcam.

Jak świadek Jehowy.

Kochani, wrócimy do tych tematów.

Myślę sobie, że wrócimy do cierpienia.

Cierpienie jest w ogóle super tematem, też buddyjskim super tematem.

A teraz jeszcze kilka ogłoszeń na koniec.

Bardzo wam dziękujemy.

Po pierwsze zapraszamy was na stronę Po odwyku, żebyście mogli sobie kupić jedną z naszych już dwóch książek.

„Nie pij dziś” Łukasza Tchórzewskiego albo „Bez alko i dragów jestem nudna” Marty Markiewicz, która jest w tej chwili w preorderze.

Dawajcie nam suby na YouTubie, na Spotify, share’ujcie, wbijajcie na Patronite’a i rzucajcie nam trochę kasy, żebyśmy my mogli wam rzucić trochę więcej czasu.

Piszcie do nas o czymś, o czymś zapomniałem z ważnych komunikatów.

No…

Warsaw Storytellers, 29 czerwca. 29 czerwca, 18, spotkanie z nami i z Martą Markiewicz.

W Koneserze.

W Koneserze.

Wspiera nas dzielnie Soti, bardzo dziękujemy.

Wspieracie nas wy, za co wam bardzo dziękujemy.

To był kolejny odcinek podcastu „Co ćpać po odwyku”.

Ja się nazywam Żulczyk, to jest Strachota.

Widzimy się niebawem.

Dzięki.




Zobacz inne treści

Krzysztof Zalewski: czy spokój jest lepszy niż haj?

Czy żałobę da się przeżyć po dwudziestu latach? Czy rzucanie narkotyków zabierze nam talent? Czego można nauczyć się na…

Pierwszy kryzys na trzeźwo

Czy nasze pójście na odwyk to był happy end? Kiedy spadliśmy z różowej chmury? Co robiliśmy, kiedy świat nie…
ACCOUNT
Ulubione
Logowanie
Załóż konto

Na adres e-mail zostanie wysłany odnośnik do ustawienia nowego hasła.

Twoje dane osobowe zostaną użyte do obsługi twojej wizyty na naszej stronie, zarządzania dostępem do twojego konta i dla innych celów o których mówi nasza polityka prywatności.

Password Recovery

Zapomniane hasło? Proszę wpisać nazwę użytkownika lub adres e-mail. Wyślemy w wiadomości email, odnośnik potrzebny do utworzenia nowego hasła.

KOSZYK 0
Dodano do listy ulubionych! ZOBACZ ULUBIONE